Donieck, Kramatorsk, Słowiańsk. Miejsce zestrzelenia samolotu Malaysia Airlines. Bunkry-skrytki separatystów i kwatera ukraińskiego batalionu "Azow". Paweł Pieniążek, korespondent kilku polskich mediów na Ukrainie, wszędzie tam był. Zdobywał akredytacje dziennikarskie nieuznawanych przez świat samozwańczych republik donieckiej i ługańskiej, zdobywał zaufanie lokalnych watażków, jeździł tam, gdzie coś się działo. I pisał.
Jego relacja z rosyjsko-ukraińskiej wojny obejmuje okres po Majdanie, a przed upadkiem lotniska w Doniecku. Pokazuje, jak trudno jest zachować aktualność informacji, spostrzeżeń i obserwacji w sytuacji cały czas dynamicznie toczącego się konfliktu zbrojnego. I jest niewygodna dla obu stron.
Pieniążek opisuje m.in. - bo był tego świadkiem - to, jak żyło się mieszkańcom miast, które okresowo wpadły w ręce separatystów. Relacjonuje początkową bezsilność armii ukraińskiej - wobec wcale nie tak silnego przeciwnika. Podkreśla łatwość, z jaką separatyści przejęli władzę w Donbasie.
"Pozdrowienia z Noworosji" pokazują bowiem niewygodną dla Kijowa prawdę - że po Majdanie i upadku Wiktora Janukowycza władza w Donbasie leżała na ulicy. A tymi, którzy ją wzięli, byli słabi na początku separatyści. I o ile w obwodzie dniepropietrowskim czy odeskim Kijów potrafił ich zamiarom przeszkodzić, to w Doniecku i Ługańsku nie miał na to siły. Oddajmy głos Pawłowi Pieniążkowi (skróty pochodzą od redakcji).
Pierwsze protesty w Doniecku zaczynają się stosunkowo niewinnie. 1 marca 2014 roku podczas demonstracji na placu Lenina kilka tysięcy zebranych tam osób zgłasza wotum nieufności wobec władz obwodowych. Na "ludowego gubernatora" wybrany zostaje przez demonstrantów Paweł Gubariew, dotychczas anonimowy mieszkaniec Doniecka. Dodatkowo sam siebie ogłasza szefem Pospolitego Ruszenia Donbasu. - Będę z wami do końca - mówi chwilę po tym, jak przedstawił się wiwatującemu tłumowi z rosyjskimi flagami. () Wyjaśnia zgromadzonym, że nie ma czegoś takiego, jak południowy wschód Ukrainy, jest tylko Noworosja. - To w rzeczywistości rosyjska ziemia i Ukraina nigdy nie istniała - stwierdza. - Taaak! - odkrzykuje tłum.
()
Gdy władza zostaje "wybrana", tłum rusza z placu Lenina pod budynek Administracji Obwodowej. Po kilku wystąpieniach flaga ukraińska zostaje zastąpiona rosyjską. Budynku nie udaje się zająć, bo wejście jest zablokowane przez milicję, a okna okratowane. Demonstranci ze złości wybijają w nich szyby.
ROZKŁAD
(W ciągu miesiąca [budynek] jeszcze kilka razy zmieni "właściciela". To zajmują go działacze kiełkującego ruchu separatystycznego, to odbija go milicja. Wreszcie jednak zwyciężą ci pierwsi i zadomowią się na dobre. Urządzą w nim swój sztab). Ułatwiła to bierność milicji, która niewiele sobie robiła ze szturmu. Siły Ministerstwa Spraw Wewnętrznych stały z tarczami, ale nie reagowały na to, co się dzieje.
(...)
Winna jest i władza, i opozycja - mówi Gubariew. Taki pogląd od samego początku podzielają w zasadzie wszyscy sympatycy separatystów, ale nie tylko oni. To właśnie brak nadziei na to, że ukraińska opozycja coś może zmienić, umożliwia separatystom przejęcie z taką łatwością kolejnych miast. W końcu nikt nie ma zamiaru bronić kiepskiej władzy i niedziałającego państwa, nawet jeśli istnieje zagrożenie, że na ich miejsce powstanie coś jeszcze bardziej beznadziejnego.
(...)
Gdy sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli [oligarchy Rinata Achmetowa], w Donbasie dzieje się coraz gorzej. Lokalni demonstranci nie chodzą już po ulicach z kijami bejsbolowymi, z czasem pojawiają się noże, a wreszcie broń palna. Widok ludzi w mundurach z karabinami i granatnikami staje się czymś codziennym i nie budzi już zdziwienia. Zajmowane są kolejne budynki. Milicja, wcześniej bierna, teraz staje po stronie separatystów. To bojownicy zaczynają wymierzać "sprawiedliwość". Ludzie już się z nich nie nabijają. Jest za późno, aby ich powstrzymać bez walki.
- Jeśli państwo by działało, a urzędnicy wykonywali rozkazy, to wszystko dałoby się zdusić z pomocą milicji, bez oddziałów specjalnych - twierdzi Semen Semenczenko, dowódca ochotniczego batalionu "Donbas", który sam jest z Doniecka. - Cały ten proces widziałem na własne oczy - dodaje. Na samym początku konfliktu prorosyjscy separatyści rzeczywiście nie mogli się pochwalić ani dobrą organizacją, ani liczebnością. Funkcjonariusze poradziliby sobie z nimi nawet bez ściągania posiłków z innych miast.
Jeszcze w kwietniu ruch proukraiński jest w stanie bez większych problemów zorganizować w Doniecku liczniejsze demonstracje niż separatyści. Najliczniejsi są jednak "obojętni", których nie interesuje, co dzieje się dookoła. Chcemy po prostu zarabiać pieniądze, żeby spokojnie żyć, mówią.
(...)
Od marca do kwietnia "rosyjska wiosna" szczególnie intensywnie rozlewa się po mniejszych miastach Donbasu i innych obwodach Ukrainy, ale nie wychodzi poza uliczne protesty i krótkotrwałe zajmowanie budynków. Były też jednak tragiczne incydenty. Do szczególnie krwawych zajść doszło w Odessie, gdy podpalono budynek związków zawodowych, w rezultacie czego zginęło około pięćdziesięciu separatystów. Do wystąpień dochodziło również w Charkowie, Mikołajowie, Zaporożu czy Dniepropietrowsku.
Na Ukrainie panowała wówczas powszechna obawa, że może dojść do powtórki z Krymu, czyli anektowania kolejnych ukraińskich terytoriów przez Rosję. Szybko jednak udało się powstrzymać prorosyjskie wystąpienia we wszystkich regionach - poza Donbasem. W obwodach donieckim i ługańskim punkty zapalne pojawiają się jeden po drugim. Tamtejsze małe postindustrialne miasta stają się główną siedzibą prorosyjskich aktywistów i bojowników. Tam znacznie łatwiej znaleźć większe poparcie wśród ludności borykającej się z poważnymi problemami społecznymi, łatwiej jest też stworzyć wrażenie masowości i totalnej kontroli.
Prorosyjskie demonstracje niemal równocześnie z Donieckiem wybuchają w Alczewsku, Charcyzku, Drużkiwce, Horliwce, Kramatorsku, Makijiwce i Słowiańsku. Ponadto w dwóch większych miastach - Ługańsku i Mariupolu. Scenariusz jest zazwyczaj ten sam: prorosyjskie wystąpienia, w rezultacie których dochodzi do zajęcia rady miejskiej, budynku milicji albo służby bezpieczeństwa.
W Horliwce milicja od razu przechodzi na stronę bojowników. Przed jej posterunkiem stoją "ochotnicy" uzbrojeni w milicyjne tarcze i pałki. Funkcjonariusze nie robią nic, aby się im przeciwstawić. Jedni poddają się, bo sympatyzują z ideami separatystów, drudzy, bo wiedzą, że nie mogą liczyć na pomoc ze strony Kijowa. Porewolucyjna władza bez struktur i wciąż uwikłany w korupcję system w zasadzie uniemożliwiają jakiekolwiek działanie. Na początku konfliktu można odnieść wrażenie, że Kijowowi jest w zasadzie wszystko jedno, co się stanie z Donbasem. i
W Kramatorsku i Słowiańsku w połowie kwietnia do rozkrzyczanych demonstrantów dołączają "zielone ludziki". Tak nazywano nieoznakowanych rosyjskich żołnierzy, którzy byli odpowiedzialni za interwencję na Krymie. - Jesteśmy Krymskie to znaczy Donbaskie Pospolite Ruszenie - zaczyna swoje przemówienie "Balu", dowódca "zielonych ludzików". Ci w Słowiańsku są uzbrojeni w karabiny, granatniki i mają transportery opancerzone. Na jednym z nich powiewa rosyjska flaga. Do tej pory był to widok niespotykany w Donbasie. Słowiańsk na kilka miesięcy staje się nieoficjalną stolicą separatyzmu. To w tym mieście stacjonuje znaczna część sił bojowników.
- Skąd macie broń? - Przynieśli nam mieszkańcy - mówi z szyderczym uśmiechem jeden z "zielonych". - A transportery opancerzone? - Stały rano zaparkowane, więc je sobie wzięliśmy.
PORAŻKI NA WSCHODZIE
Kijów bardzo potrzebował jakiegoś sukcesu po zajęciu przez Rosjan Krymu i długim braku jakichkolwiek przeciwdziałań postępom "rosyjskiej wiosny". Nikt już nie traktował poważnie kolejnych oświadczeń ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa o tym, że "reakcja będzie bardzo ostra". Został nazwany "facebookowym ministrem", bo - jak powszechnie uważano - tylko tam jest aktywny. Zdanie: "Poinformował szef MSW na swojej stronie na Facebooku" - stało się podobnym obiektem kpin, jak wyrażenie "Unia Europejska wyraziła zaniepokojenie sytuacją za wschodnią granicą".
Trzeba pokazać, że to strona ukraińska sprawuje kontrolę nad "zbuntowanymi" regionami. Nawet jeśli będzie to zabieg czysto wizerunkowy. () [15 kwietnia] jedna z najdziwniejszych operacji wojskowych została oficjalnie rozpoczęta.
(.)
Siły ukraińskie miały odbić Swiatohirsk z rąk separatystów, chociaż gdy byłem w mieście dwa dni wcześniej, to wisiała tam ukraińska flaga i nie było żadnych uzbrojonych osób. W tym czasie nie pojawiły się informacje o zmianie "właściciela". Z kim więc walczyła strona ukraińska? Możliwe, że z nikim. Kijów bowiem włączył się w wojnę propagandową, którą rozpoczął Kreml. Wielu ukraińskich dziennikarzy bez namysłu postanowiło zrezygnować z rzetelności na rzecz "słuszności". Grupa, zdaniem której "zwyciężyć można tylko za pomocą prawdy", do tej pory jest w mniejszości i nie ma wpływu na ogólny przekaz płynący z ukraińskich mediów.
(...)
- Trzeba mieć dużo wiary, aby bronić ukraińskiego państwa - mówi mi znajoma dziennikarka. Rzeczywiście, chociaż separatyści stanowili mniejszość, to nikt nie stanął im na drodze. (...) Ukraińskie państwo w Donbasie od upadku reżimu Wiktora Janukowycza nie istniało.
Książkę Pawła Pieniążka "Pozdrowienia z Noworosji" możesz kupić w Publio .
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!