Niemcy składają Rosji propozycję. Francja dogaduje się ws. embarga. Czy Europa "sprzedała" Ukrainę?

Francja dogadała się z Rosją. Embargo na francuską wieprzowinę zostanie zniesione. Jednocześnie Niemcy mówią o możliwości "kooperacji w ramach wspólnej przestrzeni handlowej". Czy to oznacza, że Europa sprzedała Ukrainę? Na to pytanie odpowiada dr Jarosław Ćwiek-Karpowicz z PISM.

Kiedy po kryzysie ukraińskim Zachód nałożył na Rosję sankcje, ta odpowiedziała embargiem na produkty żywnościowe. Wygląda jednak na to, że pierwsze kraje zaczynają dbać o własne interesy bardziej niż o jedność UE, jeśli chodzi o stanowisko dotyczące działań rosyjskich na Ukrainie.

Komu bardziej szkodzi embargo?

Tak jest np., jeśli chodzi o Francję, która 19 stycznia ujawniła , że osiągnęła porozumienie w sprawie wznowienia eksportu do Rosji żywych świń, podrobów wieprzowych oraz tłuszczu wieprzowego. Tymczasem niemiecki rząd złożył Rosji ofertę podczas szczytu w Davos . Jeśli na Ukrainie będzie pokój, możliwa będzie kooperacja w ramach wspólnej przestrzeni handlowej.

Co się właściwie dzieje ze wspólnym europejskim frontem przeciwko Rosji? Czy nie jest tak, że embargo bardziej zaszkodziło samym Rosjanom? Czy sankcje Zachodu są skuteczne? O tym portal Gazeta.pl rozmawia z dr. Jarosławem Ćwiekiem-Karpowiczem , kierownikiem Biura Badań i Analiz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Piotr Osiński, Gazeta.pl: Czy Europa "sprzedała" Ukrainę?

Jarosław Ćwiek-Karpowicz: To, że mimo sankcji różne firmy amerykańskie czy europejskie próbują handlować z Rosją i wywierają odpowiednią presję na polityków, nie oznacza jeszcze, że mamy do czynienia ze zmianą podejścia najważniejszych państw wobec Ukrainy.

Niedawną informację prasową o istnieniu niemieckiej propozycji stopniowego znoszenia sankcji odczytywałbym nie jako sprzedanie Ukrainy, ale jako pokazywanie Kremlowi możliwej nagrody za przestrzeganie porozumienia z Mińska. To polityka kija i marchewki, którą najważniejsi politycy europejscy, w tym kanclerz Angela Merkel, starają się stosować wobec Rosji.

Ich celem jest ograniczenie konfliktu zbrojnego do części Donbasu kontrolowanej przez separatystów. Problem w tym, że Rosja wyraźnie szuka pretekstu, aby iść dalej, bo jej wcale nie zależy na tym kawałku terytorium, tylko na całej Ukrainie.

Po co największemu państwu świata jeszcze Ukraina?

- Po rozpadzie ZSRR Rosja wciąż nie może wyzbyć się imperialnych ambicji. Potrzebuje innych państw, które są od niej zależne i realizują jej interesy. Klasyczne imperium istnieje, kiedy otacza je kordon satelicki. Ukraina ma więc w tym kontekście kluczowe znaczenie.

Skoro nie udało jej się odwieźć od integracji z Zachodem kredytami, tanim gazem i dostępem do rynku, trzeba było podjąć inne środki. Problemem dla Kremla pozostaje teraz, jak dalej destabilizować ten kraj, aby nie miał szans na integrację z Zachodem, a jednocześnie wzmacniać w nim swój pozytywny wizerunek, aby Ukraińcy sami z siebie chcieli skorzystać ze wsparcia Rosji.

Stąd rosyjska propaganda stara się przekonać Ukraińców, że to Majdan wywołał obecną, jak to nazywają, wojnę domową, a Rosja nie będąc stroną w konflikcie, jedynie wyciąga bratnią rękę w stronę potrzebujących mieszkańców wschodniej Ukrainy.

Czy to coś daje?

- Jak dotąd działania Kremla przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego. W wyniku aneksji Krymu i wsparcia separatystów w Donbasie coraz więcej ludzi na Ukrainie chce rzeczywistej integracji z Unią Europejską i NATO. Odsetek wzrasta niemal proporcjonalnie do natężenia działań zbrojnych. Ludzie po prostu zaczynają bać się Rosji.

Wygląda na to, że Rosji boją się nie tylko Ukraińcy, ale i Zachód...

- Tak, jest strach przed konfrontacją militarną z Rosją, z wiadomych powodów. Ale Zachód odpowiedział na agresję Rosji w postaci sankcji.

Tylko pytanie, czy ta broń jest skuteczna.

- W opublikowanym niedawno raporcie "Sankcje i Rosja" analitycy PISM dowodzą, że sankcje są niezbędnym elementem odpowiedzialnym za kłopoty gospodarcze Rosji.

Do tego dochodzi spadająca cena ropy i problemy strukturalne rosyjskiej gospodarki. Ale bez sankcji Rosjanie najpewniej wyszliby obronną ręką z obecnego kryzysu, np. mogliby łatwiej pozyskiwać zagraniczny kapitał i zadłużać państwo.

Ale wspomniał pan, że europejski biznes próbuje sankcje obejść. Chyba jednak amerykańskie obostrzenia są bardziej skuteczne.

- To prawda, że Stany Zjednoczone mają skuteczniejszy od Unii Europejskiej mechanizm kontrolowania reżimu sankcyjnego. Kilkanaście instytucji amerykańskich zajmuje się monitoringiem obejmującym, jak się szacuje, ponad 6 tys. podmiotów gospodarczych na całym świecie.

Mamy do czynienia z klasycznym efektem kuli śnieżnej: firma, która łamie amerykańskie sankcje, jest automatycznie wciągana na czarną listę i ma zamkniętą drogę do jakichkolwiek biznesów z kolejnymi firmami działającymi w Stanach.

Każdy przedsiębiorca musi zatem poważnie się zastanowić, czy chce podjąć takie ryzyko i utrudniać sobie prowadzenie biznesu. Z kolei w Unii Europejskiej nie ma jednolitego monitoringu, a państwa członkowskie same decydują, czy i jak będą informować Komisję Europejską o przypadkach łamania sankcji. Najprościej jest weryfikować zakazy wizowe, ale w przypadku unijnych sankcji gospodarczych ich skuteczność może już być różna.

Jest jeszcze omijanie embarga. Np. poprzez porozumienie rosyjsko-francuskie ws. wieprzowiny.

- Proszę zauważyć, że rosyjskie embargo zostało nałożone w zeszłym roku na zachodnią żywność w odpowiedzi na sankcje UE. Tymczasem Kreml ukarał najbardziej własnych obywateli, gdyż tym działaniem doprowadził do znacznego wzrostu cen żywności i inflacji.

Nie zdziwiłbym się, gdyby władze Rosji po cichu rozrzedzały własne embargo na europejską żywność, choć pewnie propagandowo byłoby to sprzedawane jako inicjatywa Zachodu, który pod naporem rodzimych producentów i w zamian za ustępstwa polityczne wobec Rosji jest wybiórczo nagradzany dostępem do rosyjskiego rynku spożywczego.

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: