W listopadzie parlament węgierski przyjął ustawę, zgodnie z którą wszystkie kredyty hipoteczne we frankach, euro i jenach zostały automatycznie zamienione na kredyty w forintach. W niektórych przypadkach można było się ubiegać po pozostawienie kredytu w dewizach, ale zdecydowaną większość pożyczek przewalutowano. Zgodnie z porozumieniem zawartym pomiędzy bankami a ekipą premiera Viktora Orbana kurs konwersji za franka wyniósł 256 forintów i 309 forintów za euro (był to kurs z 7 listopada).
Ekipa Orbana zdecydowała się na taki krok, by ulżyć licznym mieszkańcom, którzy pozaciągali kredyty hipoteczne przed kryzysem 2008 r., a potem znaleźli się w spirali zadłużenia. Wartość tych kredytów wyniosła w sumie równowartość 10 mld euro.
Prof. Bogdan Góralczyk powiedział w rozmowie z Tokfm.pl, że po informacji o nagłym skoku franka szwajcarskiego media pod kontrolą rządu wpadły w triumfalizm.
- Decyzja o przewalutowaniu kredytu może być jednak zła dla wszystkich: systemu bankowego, budżetu państwa i ostatecznie dla wszystkich klientów - uważa politolog.
Prof. Góralczyk podkreśla, że operacja konwersji kredytu zacznie się dopiero od lutego. - Ci Węgrzy, którzy mieli kredyty we frankach, odczuli to z ulgą i propaganda rządowa próbuje to wykorzystać, ale cała batalia jeszcze przed nami. Będzie ogromna presja na forinta, bo jest przed ogromną i kosztowną operacją. Sytuacja jest precedensowa - dodaje.
Węgierscy kredytobiorcy mają spłacać raty po kursie 256 forintów za franka, a obecnie kurs wynosi aż 316 forintów. - Ktoś koszty przewalutowania musi ponieść. U nas wiadomo, że koszty wzrostu franka poniosą indywidualni pożyczkobiorcy. Na Węgrzech nie ma jasności - mówi prof. Góralczyk i dodaje: Teoretycznie po głosowaniu w parlamencie 7 listopada koszty powinny ponieść banki, ale przecież sektor bankowy przełoży obciążenia na swoich klientów.
"Wygląda to tak, jakby węgierski premier Wiktor Orban postanowił rozwiązać problem kredytów frankowych za wszelką cenę, nawet za cenę wpuszczenia ich posiadaczy w jeszcze większe długi, choć odroczone" - o kredytach frankowych na Węgrzech na blogu Macieja Samcika
Podobnego zdania jak prof. Góralczyk jest Maciej Radkiewicz z Instytutu Sobieskiego. - Rząd węgierski kierował się dobrem społeczeństwa, ale jeśli ktoś zyskuje, to ktoś traci. W ekonomii nie ma nic za darmo - stwierdził.
Wskazuje też tych, którzy stracą najbardziej - banki i ich akcjonariuszy. - Kiedy podejmuje się decyzję o spłatach kredytu po niższym kursie niż kurs realny, muszą zostać stworzone rezerwy, a jednak banki i tak ostatecznie wykazują realne straty, szczególnie jeśli mają duży portfel takich kredytów. Na innym biznesie tego nie odrobią - tłumaczył.
Jak informuje portal finanse.wp.pl , straty banków wyniosły już ok. 1,3 mld dolarów, a koszty rzędu 650 mln dolarów wziął na siebie skarb państwa. To jednak jeszcze nie koniec wdrażania programów łagodzących skutki zmian kursowych na rynek kredytowy. Banki poniosą dalsze straty, które - jak informuje portal - wyniosą około 15 mld zł, pod warunkiem że zabezpieczyły się przez wzrostem kursu franka.
Czy banki się zabezpieczyły? Prawdopodobnie tak, ale na pewno nie na tyle, by wyrównać stratę, która powstała w związku z uwolnieniem franka szwajcarskiego.
- Z czego może rząd zrekompensować? Z pieniędzy publicznych, czyli pieniędzy podatników - powiedział Radkiewicz i przypomniał, że podatki są na Węgrzech bardzo wysokie, a właśnie ich podniesienie mogłoby być sposobem na wyrównanie strat banków, gdyby rząd postanowiłby je wspomóc w większym stopniu.
Jego zdaniem rząd będzie jednak wskazywał, że to banki są złe i nie należy im pomagać. Zarządzenie nazywane jest nawet "ustawą o uczciwym systemie bankowym".