Martin Pistorius urodził się w Johannesburgu w 1975 roku. Do 12. roku życia był zwyczajnym chłopcem. Wtedy jednak zaczęło się z nim dziać coś dziwnego - zapadł na tajemniczą chorobę.
Lekarze nie byli pewni, co mu jest. Podejrzewali kryptokokozę - chorobę o podłożu grzybiczym, która atakuje ośrodkowy układ nerwowy. Martin przestał się ruszać i mówić. Nawiązanie z nim kontaktu wzrokowego stało się niemożliwe.
- Weźcie go do domu i opiekujcie się nim, dopóki nie umrze. To warzywo - usłyszeli jego rodzice od lekarzy. Od tamtej pory życie rodziny diametralnie się zmieniło. Ojciec Martina wstawał codziennie o piątej rano. Ubierał swojego syna i wiózł na osiem godzin do specjalnego ośrodka.
- Potem jechałem tam po niego. W domu go kąpałem, karmiłem i kładłem do łóżka. Nastawiałem budzik co dwie godziny, by przewrócić mojego syna na drugi bok, aby nie dostał odleżyn - wspomina ojciec Martina. Wyglądało to tak 12 lat.
Matka chłopca miała dosyć napięcia. - Mam nadzieję, że umrzesz - powiedziała kiedyś, stojąc nad łóżkiem swojego syna. Do dziś ma wyrzuty sumienia. - Wiem, że moje słowa były okropne. Po prostu w końcu chciałam poczuć ulgę. Nie przypuszczałam, ze Martin może mnie słyszeć - wspomina kobieta. Była w błędzie - chłopiec słyszał każde słowo.
- Wszystko rozumiałem. Czułem jak normalna osoba, tylko nie mogłem się poruszyć. Oczywiście, nie było tak od początku. Wydaje mi się, że zacząłem budzić się po jakichś dwóch, trzech latach - mówi dziś Martin. - Nikt nawet nie zauważył, że w moim przypadku coś się zmieniło, że mój stan wegetatywny dobiegł końca. Myślałem, że tak będzie już do końca życia - wspomina dziś 39-letni mężczyzna.
- Myślałem, że jestem skazany, a nie mam możliwości ucieczki. Nikt nigdy cię nie pokocha, nie doznasz czułości - takie myśli mnie prześladowały - opowiada Martin. Mówi, że jedyną opcją, która mu pozostała, było odganianie wszelkich myśli. - Po prostu egzystowałem, o niczym nie myśląc. To tak, jakby samemu sobie pozwolić na nieistnienie - wspomina mężczyzna.
Dodaje, że właściwie codziennie, kiedy ojciec odwoził go do ośrodka, sadzano go przed telewizorem, z którego na okrągło leciał program dla dzieci "Barney i przyjaciele". - Boże, jak ja nienawidziłem Barneya! - mówi Martin.
Pewnego dnia postanowił, że tak dłużej być nie może. Starał się myśleć pozytywnie. Obserwował, jak słońce przemieszcza się na niebie - to pobudziło w nim na nowo poczucie upływającego czasu.
- W końcu udało mi się nawet pogodzić ze słowami matki. Dlaczego chciała, żebym umarł? - zastanawiałem się. Z czasem dotarło do mnie, w jak wielkiej musiała być rozpaczy. Za każdym razem, kiedy na mnie patrzyła, widziała tylko okrutną parodię swojego dziecka, które tak mocno kochała - mówi Martin.
Kiedy jego umysł zaczął czuć się lepiej, stało się coś niewytłumaczalnego - zareagowało też jego ciało. Wtedy Martin mógł powoli rozpocząć batalię o udowodnienie swojego istnienia. W 2001 r. nauczył się komunikować ze światem za pomocą komputera. Siedem lat później spotkał miłość swojego życia - Joannę - z którą ślub wzięli w 2010 r.
Teraz mieszkają w Anglii. Martin prowadzi swój własny biznes. Napisał książkę o swoich przeżyciach zatytułowaną "Chłopiec-duch" .
Jego poruszającą historię opisuje na swojej stronie internetowej amerykański nadawca National Public Radio . Nie zdradza jednak, jak dokładnie przebiegał proces wybudzania się Martina ze śpiączki. Przedstawił go za to w 1. odcinku swojego nowego programu "Invisibilia", który wyemitowano 9 stycznia.
Z audycją można się zapoznać tutaj >>>
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!