Kiedy w ubiegłym tygodniu Komisja Europejska zarekomendowała sprzedaż tabletki "dzień po" ellaOne bez recepty, pojawiły się pytania: czy będzie to dotyczyło także Polski? Odpowiedzią była publicystyczna histeria wokół problemu i sprzeczne informacje nadchodzące z Brukseli i resortu zdrowia.
Zaczęło się 7 stycznia, kiedy Komisja Europejska poinformowała, że tabletka "dzień po" ellaOne będzie dostępna bez recepty w całej Unii Europejskiej. Lewica społeczna otworzyła szampany.
Dwa dni później Sławomir Neumann, wiceminister zdrowia, zasiał ziarno zwątpienia. - Antykoncepcja awaryjna, zwana pigułką "dzień po", będzie w Polsce dostępna jedynie na receptę, jeżeli unijne przepisy pozostawią w gestii krajów członkowskich decyzję w tej sprawie - stwierdził. I zaznaczył, że Polska nie zgadzała się z decyzją KE w sprawie tabletek. Konsternacja.
Jeszcze tego samego dnia Enrico Brivio, rzecznik Komisji Europejskiej ds. zdrowia podkreślił, że Neumann ma rację i Polska może zakazać sprzedaży pigułek bez recepty. "Zgodnie z interpretacją KE dotyczącą prawodawstwa farmaceutycznego UE oraz z uwagi na charakter produktu (antykoncepcja), państwa członkowskie są właściwe do ograniczenia sprzedaży poprzez wymaganie recepty, jeżeli uznają to za konieczne" - pisze. Konsternacja zamienia się w rezygnację.
Nadzieję w serca czekających na "zniesienie" recept nieoczekiwanie wlał Krzysztof Bąk, rzecznik Ministerstwa Zdrowia . - Tabletka "dzień po" będzie w Polsce bez recepty. Taką decyzję podjęła Komisja Europejska, więc my musimy się do tego dostosować - podkreślił. Na lewicy znów strzeliły szampany.
Na doniesienia o "obowiązku" dostosowania się do decyzji Brukseli w kilku miejscach reaguje Komisja Europejska. Dość nieoczekiwanie. Na Twitterze podkreśla, że ostateczna decyzja w sprawie tabletek jest po stronie państwa. Jeśli więc pamiętać słowa ministra Neumanna, recepty zostają.
- Pigułkę antykoncepcji awaryjnej ellaOne będzie można sprzedawać w Polsce bez recepty na mocy decyzji administracyjnej KE - powiedział w Sejmie Igor Radziewicz-Winnicki, wiceszef resortu zdrowia. - To jest decyzja administracyjna, która jest wiążąca i z chwilą dostarczenia jest ważna na terenie wszystkich krajów Unii Europejskiej - zaznaczył.
Czy aby na pewno? Dla pewności poprosiliśmy Krzysztofa Bąka, rzecznika Ministerstwa Zdrowia, o ostateczne wyjaśnienie tej kwestii. Czego się dowiedzieliśmy? Jego zdaniem Polska nie jest decyzyjna w sprawie recept. Żeby skorzystać z zapisów dyrektywy, którą cytuje Komisja Europejska, Sejm musiałby przegłosować specjalną ustawę, w której zabroniłby sprzedaży tych tabletek bez recepty. Takiej ustawy nie ma, więc tabletki będą dostępne bez wizyty u lekarza.
Sytuacja jest kuriozalna. Bruksela przekonuje, że decyzja, którą podjęła, wcale nie musi obowiązywać. A polskie ministerstwo zapewnia, że decyzji, którą samo kontestuje, w pełni się podporządkuje.
Interpretacja resortu (jak na razie) wydaje się być ostateczna, a tabletki mają być dostępne bez recepty. Pytanie tylko, czy aptekarze je sprzedadzą. - Jestem katoliczką, sprzedawać nie będę - powiedziała jedna z farmaceutek naszej reporterce, Annie Gmiterek-Zabłockiej.
Aptekarze o tabletkach "dzień po": Jestem katoliczką, sprzedawać nie będę >>>