O nauczycielce Małgorzacie M. kilka lat temu już raz było głośno, gdy okazało się, że zataczała się na przedszkolnych korytarzach, miała we krwi prawie 3 promile. Nie straciła jednak pracy, bo jest nauczycielem mianowanym. Jej sprawa trafiła przed komisję dyscyplinarną dla nauczycieli, przez którą ostatecznie została ukarana jedynie naganą. W postępowaniu karnym dostała z kolei karę grzywny. Wszyscy prawdopodobnie dookoła wiedzieli, że ma problem z alkoholem, przez rok była na zwolnieniu, ale wróciła do pracy z dziećmi.
W grudniu 2013 roku w przedszkolu przy ul. Dziewanny w Lublinie odbywało się przedstawienie - dzieci przygotowały jasełka. 6-letnia Ewa grała jedną z ról. Mama, która była na widowni, zauważyła, że córka jest smutna, jakby inna. Rozmawiała nawet o tym z nauczycielką - usłyszała, że Ewa była niegrzeczna i pani zwróciła jej uwagę.
Ewa chodziła do przedszkola od 2010 roku, nigdy wcześniej nie było żadnych problemów - lubiła wychowawczynie, miała kolegów i koleżanki. W 2013 roku, od września, grupę "przejęła" jednak nowa pani, właśnie oskarżona dziś Małgorzata M. (prywatnie matka czwórki dorosłych już dzisiaj dzieci).
Mama Ewy już wcześniej, przed jasełkami, słyszała od córki, że pani M. wzięła dwóch chłopców za głowy i uderzyła jedna o drugą. Ale nie wzięła tego "na serio". Po przedstawieniu dziewczynka zaczęła się jednak skarżyć na ból ucha. Mama zobaczyła zaczerwienienie. Żartem spytała, czy ktoś jej przypadkiem nie wytargał za ucho, bo była niegrzeczna - i wtedy, po chwili, ku swemu zaskoczeniu, usłyszała od 6-latki potwierdzenie: że owszem, tak, za ucho pociągnęła ją pani M.
Potem opowiedziała jeszcze, że to nie było po raz pierwszy, że pani Małgosia ciągnęła ją też za włosy, że robiła to też innym dziewczynkom, gdy były niegrzeczne, że szarpała dzieci za ramiona.
Sprawa trafiła na policję. Zeznawali też inni rodzice, innych dzieci. Niektórzy twierdzili, że o żadnych złych zachowaniach nauczycielki nie słyszeli, inni - że owszem, coś było "na rzeczy". Że słyszeli, że pani M. szarpie, krzyczy na dzieci, używa wulgarnych słów, np. potrafi powiedzieć, że "dzieci ją wk...ają". Co ważne, podnosiła głos tylko wtedy, gdy była z podopiecznymi w sali sama, w ten sposób próbując się kamuflować.
Do przedszkola wpłynęła też oficjalna skarga od rodziców Ewy. Nauczycielka odpowiedziała na nią, pisemnie, że "nie ma w zwyczaju szarpać i ciągnąć za uszy". "Miałam w zwyczaju pociągać za piękne warkocze u dziewczynek, mówiąc "ding dong" lub "halo, tu ziemia". Nie miało to nic wspólnego z przemocą czy znęcaniem, to taka zabawa dla nieuważnych". I dalej: "Nigdy nie łapałam dzieci za ramiona i nie potrząsałam".
Dyrektorka przedszkola zebrała informacje od współpracowników. Jak wynika z akt sprawy, woźna z przedszkola w odpowiedzi na pytanie dyrektorki napisała m.in. "Tak, zauważyłam, że nauczycielka kilka razy potrząsała dzieci za rękę. Tak, zauważyłam, że nauczycielka krzyczy na dzieci".
Kolejni rodzice z kolei zeznali, że córka opowiedziała im, iż była szarpana za ramię podczas zajęć prowadzonych przez nauczycielkę. "Po incydencie była roztrzęsiona i bardzo płakała" - cytat z akt sprawy.
Przesłuchano dwoje dzieci, przed sędzią, w obecności psychologa. Jedna z dziewczynek, Kasia* przyznała, że pani Małgosia łatwo się denerwowała, często krzyczała, że raz uderzyła ją w przedramię. Dziecko pamięta, że dostało za to, że zamiast lewej ręki - jak kazała nauczycielka, podniosło prawą.
Nauczycielka odpowie m.in za to, że 18 grudnia 2013 w przedszkolu pociagnęła dziecko za ucho, czym spowodowała obrażenia ciała na okres poniżej 7 dni. Odpowie też za pociągnięcie dziewczynki za włosy i za naruszenie nietykalności cielesnej innego dziecka. Może jej grozić do 2 lat więzienia. Przez dłuższy czas nie odbierała wezwań z prokuratury; z akt sprawy wynika, że miała problem z alkoholem.
*Imiona dzieci zostały zmienione