Polska i Niemcy mają różne systemy elektryfikacyjne. Także systemy nawigacji i bezpieczeństwa za bardzo się między sobą różnią, by do otwarcia połączenia wystarczyła wymiana taboru na nowszy.
Lokomotywy Eurocity, które dziś jeżdżą między stolicami obu krajów, spełniają wymogi tzw. dwusystemowości. Aby jednak mogło tam pojechać Pendolino lub niemiecki ICE, konieczne są specjalnie lokomotywy. - Ich koszt jest tak wysoki, że zakup musiałby się opłacać - tłumaczy rzecznik Deutsche Bahn. Tymczasem obłożenie trasy Berlin - Warszawa jest dobre, ale nie aż tak, aby inwestycja się opłacała. Eksperci są zgodni, że aby pozyskać więcej pasażerów, trasa musiałaby być pokonywana przez pociąg szybciej.
- Zwłaszcza dla ludzi biznesu połączenie kolejowe między stolicami Polski i Niemiec nie jest wystarczająco konkurencyjne do samolotu - twierdzi rzecznik DB. Dodaje: - Dla biznesu w Niemczech podróż wewnątrz kraju i Europy nie powinna trwać dłużej niż cztery godziny.
Przykładem takiego standardu są połączenia z Frankfurtu i Stuttgartu do Paryża (odległości te są porównywalne z odległością Warszawa-Berlin). Do Francji jedzie się prędkością 320 km na godz. i trwa to ok. 3,5 godz, do Polski 160 km przez 5,5 godz. Szybkie połączenia kolejowe stały się więc w tym przypadku realną konkurencją do samolotu. Rocznie z podróży ekspresami ICE do Paryża korzysta 1,6 miliona niemieckich pasażerów.
- Nawet, gdybyśmy na trasie Berlin - Warszawa uruchomili najszybsze pociągi, nie mogłyby one pojechać szybciej niż 200 km/godz., a więc ich eksploatacja nie ma jeszcze sensu, bo taką prędkość mogą osiągnąć już jeżdżące lokomotywy - tłumaczy rzecznik DB.
Pociągi najnowszej generacji, tzw. ICE (Intercity Express), jeżdżą z Niemiec do sześciu ościennych krajów: Szwajcarii, Austrii, Francji, Belgii, Holandii i Danii. Na trasach między tymi państwami działa już europejski system ruchu kolejowego tzw. ETCS, umożliwiający ruch transgraniczny pociągami najnowszej generacji bez zmiany lokomotyw.
Podróżni Pendolino dziwią się, iż PKP nie umożliwia zakupu biletu w pociągu. Na każdej stacji głośny komunikat informuje, że podróżujący bez ważnego biletu muszą uiścić "dodatkową opłatę" 650 złotych. Na dłuższych trasach podróżni słyszą tę informację nawet po kilkanaście razy, dlatego w trakcie jazdy od połowy trasy często słychać komentarze: "Niech już tak nie straszą", "niech nie denerwują"...
Zapytany o powód takiej regulacji prezes PKP Jakub Karnowski tłumaczył w połowie grudnia w TVN24, że "podróż z prędkością 200 km na godzinę wymaga ze względów bezpieczeństwa miejsca siedzącego". Co na to Deutsche Bahn?
- Nie podzielamy argumentacji, iż chodzi o bezpieczeństwo. To raczej polityka koncernu - mówi rzecznik DB. W pociągach ICE nawet przy 300 km na godz. nie trzeba wsiadać do pociągu z biletem. Kto nie zdąży go kupić przed odjazdem, czeka, aż przyjdzie konduktor. Cena bywa w zależności od przychylności konduktora wyższa najwyżej o 5 euro.
DB tłumaczy, że Niemcy, Austria i Szwajcaria stosują tzw. "otwarty system biletowy". Jego założeniem jest, że jeśli ktoś kupi bilet, może swobodnie wybrać pociąg, którym pojedzie, w ostatniej chwili. Bilet ważny jest dwa dni.
- Dla naszych klientów najważniejsza jest elastyczność - mówi rzecznik DB. Wyjątkami są oferty specjalne - dużo tańsze, ale zobowiązujące do przejazdu w konkretnym terminie i czasie.
Ale Polska nie jest jedynym w Europie krajem, w którym bilet do pociągów nowej generacji kupować trzeba przed wejściem do wagonu - podobnie jest m.in. we Francji i Włoszech.
- To jest wygodne przede wszystkim dla koncernu, bo łatwiej jest wtedy sprawdzać obłożenie pociągów - tłumaczy rzecznik DB.
Artykuł pochodzi z serwisu ''Deutsche Welle''