Jeszcze 30 lat temu nagłówki przedświątecznych gazet zajmowały doniesienia o bananach i cytrusach zdążających statkami do Polski. Piotr Maślak rozmawiał w Radiu TOK FM z Markiem Stremeckim z Muzeum Historii Polski o tym, jak wyglądały święta Bożego Narodzenia w PRL.
Stremecki przyznał, że władza nie odważyła się walczyć ze świętami. - Komuniści nigdy nie szli na jawną wojnę ze świętami Bożego Narodzenia - mówił. A nawet szli na ustępstwa. Prasa pełna była informacji o cytrusach z Ameryki Południowej, Kuby czy Maroka. Akurat te kubańskie Stremecki wspominał jako obrzydliwe. Rarytasem były owoce z Hiszpanii. - O mandarynkach śniłem cały rok - rozmarzył się Stremecki. Dostawy owoców nie rozwiązywały jednak przedświątecznych problemów.
W połowie grudnia 1980 roku w "Życiu Warszawy" można było przeczytać: "dla ułatwienia zakupów w okresie przedświątecznym władze miasta podjęły decyzję o wprowadzeniu jednorazowego bonu na zakup wyższych gatunków mięsa, wędlin oraz masła".
- Jak pięknie brzmi eufemizm "dla ułatwienia zakupów" - stwierdził Stremecki. - Ten system był tak niewydolny, że w kraju rolniczym, gdzie nie ma kataklizmów, nie był w stanie wyprodukować jedzenia, ono musiało być wciąż reglamentowane. Zakupy świąteczne były zupełnie koszmarne - mówił.
Historyk wskazywał, że opowieści z PRL pełne są "walki", "zdobywania" i "załatwiania" różnych towarów. - "Załatwianie" to kluczowe słowo w PRL. Nie kupowaliśmy, załatwialiśmy. Szynkę, karpie, choinkę - wspominał Stremecki.
Historyk zaznaczył też, że karp to wynalazek właśnie z PRL. - Tradycyjnym polskim daniem świątecznym przez całe wieki był szczupak. On był na wigilijnym stole w różnych postaciach - przypominał Stremecki. PRL pozwalał jednak w pewnym stopniu na prywatną własność, w tym stawy hodowlane zarybiane właśnie karpiami.
Kluczowymi punktami zaopatrzenia w święta były nie tylko targi i bazary, na które przyjeżdżali "rolnicy indywidualni". Odwiedzało się także placówki poczty i parafie. - Tam przychodziły paczki z Zachodu - mówił Stremecki. Nawet 20 dolarów, równowartość miesięcznej pensji, pozwalało wybrać się do Peweksu. - Tam kupowano wódkę i zabawki - wspominał Stremecki.
Walka o produkty na świąteczny stół, kolejki i ciągłe braki zaopatrzenia były z punktu widzenia władzy funkcjonalne. - O tym wszystkim rozmawialiśmy przy stole. Jak zdobyłem choinkę, jak zdobyłem szybkę, jak zdobyłem karpia. A na rozmowy o polityce nie starczało miejsca - skwitował Stremecki.