Kraj bez internetu? Nie całkiem. Jak wygląda cyberprzestrzeń Korei Północnej

25 milionów ludzi i tylko 1024 adresy IP. Żeby mieć komputer, trzeba zgody rządu i trzech miesięcznych pensji do wydania. A jak już ma się internet, to okrojony - o to, co nie podoba się władzy. A jednak w Korei Północnej istnieje cyberprzestrzeń.

Jeśli rzeczywiście reżim Kima został wczoraj odcięty od sieci , to krzywda stała się niewielu. Prędzej problem mieli nieliczni w zamkniętym królestwie Kimów cudzoziemcy niż obywatele Korei Północnej. Większość z nich - poza absolutną wierchuszką władzy - nigdy nie widziała internetu na oczy.

Ale choć rządzący krajem ściśle kontrolują swoich poddanych, to w komunistycznej Północy istnieje cyberprzestrzeń - podkreśla agencja Associated Press. Składają się na nią dostępny dla nielicznych szerokopasmowy internet, dostępny teoretycznie dla wszystkich (a praktycznie dla tych, których na to stać), niespenetrowany przez świat intranet oraz - od 2013 r. i tylko dla obcokrajowców - mobilny internet. Oto, co mają do dyspozycji ci, którzy chcą i funkcjonować w cyberprzestrzeni zza wirtualnych krat reżimu Kim Dzong Una.

Internet...

Najważniejsze północnokoreańskie instytucje mają swoje strony internetowe, grupy na Facebooku i kanały na YouTube. I to po angielsku - aby skutecznie rozpowszechniać propagandę reżimu. Taki internet jak ten, w którym poruszamy się my - obywatele wolnych, demokratycznych państw - zna w Korei Północnej wąska grupa tych, którzy sprawiają, że ten kraj jest od demokracji bardzo daleki. - To rząd, wojsko, propagandyści, reżimowi dziennikarze, hakerzy na państwowym żołdzie i badacze na uczelniach typu Uniwersytet Kim Ir Sena czy Uniwersytet Naukowo-Technologiczny w Pjongjangu - wylicza So Young Seo, badacz w państwowym południowokoreańskim Instytucie Rozwoju Społecznego.

Nie wiadomo, ile dokładnie urządzeń w państwie Kima jest podłączonych do World Wide Web, ale według danych So Young Seo na 25 milionów obywateli KRLD przypadają dokładnie 1024 adresy IP. Otrzymamy wtedy społeczeństwo praktycznie całkowicie odcięte od globalnej sieci informacyjnej. Ale nie znaczy, że odcięte od informacji, a przynajmniej tej odpowiednio podanej.

...i intranet

Za obieg informacji w Korei Północnej odpowiada bowiem Kwangmyong (kor. "Jasny"). To stworzony przez sam reżim intranet - wewnętrzna sieć, zapewniająca łączność między instytucjami a gałęziami gospodarki, zapewniająca współdziałanie sektora przemysłowego, sektora naukowego i oczywiście północnokoreańskiego rządu. Rząd oczywiście ściśle kontroluje zarówno to, co się w tej sieci znajdzie, jak i to, co, kto, po co i do kogo w niej pisze. Informacje ze świata, zanim trafią do wewnętrznej sieci, podlegają cenzurze, a e-maile i czaty są pod lupą bezpieki. Kwangmyong, według cytowanego przez agencję AP wykładowcy informatyki na Uniwersytecie Naukowo-Technologicznym w Pjongjangu Willa Scotta, służy raczej do przekazywaniu informacji [od rządu do społeczeństwa - red.] niż gospodarce, rozrywce i komunikacji.

Jest jednak jeden problem - większość Koreańczyków z Północy prawdopodobnie nie używa aktywnie Kwangmyongu. Przyczyna jest prosta - komputer w Korei Północnej kosztuje tyle co trzy średnie pensje, a na dodatek, żeby go kupić, trzeba mieć zgodę władz.

Telefony komórkowe z internetem tylko dla wybranych

Opozycja w krajach arabskich obchodziła rządowe blokady informacji w telewizjach i prasie, śląc przez Twittera informacje o protestach i brutalności organów bezpieczeństwa na cały świat. W Korei Północnej to nie do pomyślenia - z komórki można robić to, do czego pierwotnie był stworzony telefon. Dzwonić. I nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.

Sieć komórkowa dostarczana przez firmę Koryolink (joint venture między firmą koreańską Korea Post & Telecommunications Corporation i egipskim Orascom Telecom Media and Technology Holding SAE) zapewnia bowiem usługę zaledwie ponad 2 mln abonentów na 25 mln obywateli. Oczywiście dzwonić można tylko w granicach kraju. Połączenia zagraniczne są zablokowane, podobnie jak mobilny internet, którym mogą posługiwać się tylko obcokrajowcy.

Cyberatak na reżim Kima nie ma sensu

Kto stał za czasowym odcięciem Korei Północnej od internetu? Nie wiadomo, nikt się nie przyznał. Ale media zauważają, że odcięcie od sieci nastąpiło niedługo po amerykańskiej zapowiedzi reakcji na cyberataku na firmę Sony Pictures. Atak doprowadził do ujawnienia wielu kompromitujących faktów z branży filmowej i jej kadry zarządzającej, a Waszyngton oskarżył o włamanie Pjongjang.

Przedstawiciele Departamentu Stanu USA odmawiają jednak komentarza na pytania, czy to rząd amerykański stał za akcją, w wyniku której czasowo przestały działać najważniejsze północnokoreańskie strony internetowe. A ekspert z Seulskiego Uniwersytetu Państwowego Czang Jong Seok podkreśla, że cyberatak na Koreę Północną w celu wywołania paraliżu rządu byłby - w świetle internetowego krajobrazu w tym kraju - całkowicie bezcelowy i nieskuteczny, a skutki odczułaby "tylko elita". - Gdyby udało się włamać do Kwangmyongu, sprawy wyglądałyby inaczej. Ale to się do tej pory nie udało - dodaje.

Unikatowy reportaż o prawdziwym życiu w Korei Północnej. Sprawdź >>

WIELKA GALERIA CHOINEK Z WASZYCH DOMÓW>>

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: