Wardęga i Korwin-Mikke "krulami" sieci - 2014 to był ich rok w polskim internecie

Co łączy Sylwestra Wardęgę i Janusza Korwin-Mikkego? W mijającym roku to właśnie oni zawojowali polski internet na tyle, że zrobiło się o nich głośno. Poza grupami ich fanów, a nawet poza siecią. Dzięki intensywnej pracy w mediach społecznościowych Wardęga sporo zarobił i ma szansę na rozwinięcie biznesu, a JKM wreszcie opuścił szeregi politycznego planktonu.

W tym roku w polskim internecie naprawdę się działo: w mediach społecznościowych bardzo aktywni byli celebryci (Doda, Marta Grycan), dziennikarze (Monika Olejnik, Karolina Korwin-Piotrowska), politycy (Radosław Sikorski, prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz), artyści (Karolina Czarnecka, Donatan) czy sportowe celebrytki (Ewa Chodakowska, Anna Lewandowska). Nasza redakcja wybrała dwie postacie, które - wg nas - pozostawiły resztę w tyle.

Sylwester Wardęga w Polsce znany jest od kilku lat, jego rozwój (lub - jak wolą niektórzy - upadek) śledziła wierna i jak na nasze warunki całkiem liczna rzesza fanów skupionych wokół kanału "SA Wardęga". Od prowokatora z ambicjami komentowania rzeczywistości do autora śmiesznych filmików z kawałami i przebierankami - choć wielu widzów krytykowało poziom tych produkcji, cierpliwość i wytrwałość opłaciły się.

We wrześniu kariera Wardęgi nabrała tempa, jakiego do tej pory w polskim internecie nie widziano. Wszystko zmieniło się dzięki nagraniu o zmutowanym psie-pająku. Pół sieci z zapartym tchem obserwowało, jak dzieło naszego rodaka podbija świat i przekracza kolejne "magiczne" granice 5, 10, 20 milionów wyświetleń.

Wardęga stał się przez moment polskim "towarem eksportowym nr 1". Nie dziwiło nas, że o naszym rodaku pisały najpopularniejsze amerykańskie portale rozrywkowe jak Buzzfeed czy Mashable. Ale Wardęga był niemal wszędzie. Mówiło o nim CNN, filmik Polaka pokazywała prowadząca jednego z najpopularniejszych talk-show za oceanem, Ellen DeGeneres. To robi wrażenie. Można się krzywić, ale w skrytości serca lubimy, jak się nas Zachodzie zauważa. Nawet z powodu zmutowanego psa.

Tymczasem w Polsce film Wardęgi obejrzeli telewidzowie, którzy o istnieniu YouTube mogli do tej pory nie mieć pojęcia. Fenomen opisywały "Wiadomości" TVP i "Fakty" TVN, telewizyjne kanały informacyjne, największe dzienniki i tygodniki opiniotwórcze. Przy okazji tłumaczyły swoim czytelnikom, na czym w ogóle ten YouTube i działalność internetowych performerów polegają, i zastanawiały się, czy ludzi takich jak Wardęga można nazywać artystami.

Ale to nie odpowiedź na to pytanie zdecydowała o umieszczeniu Wardęgi w gronie dwóch niekwestionowanych władców polskiego internetu.

Opublikowany 4 września film o zmutowanym psie-pająku obejrzano ponad 118 milionów razy. W grudniu YouTube ogłosił, że to najczęściej na świecie wyświetlany film 2014 roku. Wardęga odniósł więc spektakularny sukces. Także na poziomie finansowym. Media rozpisywały się o tym, że tylko w pierwszym miesiącu wyświetlania Chica zarobiła dla swojego właściciela 400 tys. zł. Kanał youtubera jako pierwszy w Polsce przekroczył też granicę dwóch milionów subskrybentów, a ten ma pomysł, jak swoją popularność wykorzystać. W połowie grudnia ruszył "Dragon" - kanał, na którym mają być publikowane filmy z poradami sportowymi. Wardęga planuje też otwarcie internetowego sklepu z koszulkami. Twórca ma więc wyraźne ambicje, żeby przekształcić swoją działalność w zróżnicowane przedsiębiorstwo. To już oznacza grę w najwyższej internetowej lidze.

Zobacz wideo

Janusz Korwin-Mikke: pierwszy polityk, któremu udało się dzięki sieci

Polscy politycy od lat próbują wykorzystać media społecznościowe w marketingu politycznym. Efekty są skromne. Dla młodszych polityków media społecznościowe to jeden z kanałów dotarcia do ludzi, ale raczej dodatkowy niż główny, czego przykładem jest świetna kampania europarlamentarna Rafała Trzaskowskiego z 2011 roku - głównie bezpośrednia, wspomagana przez aktywność w sieci. Decydujące znaczenie wciąż mają klasyczne media, np. wypowiedzi polityków na Twitterze docierają do opinii publicznej wtedy, gdy ich tweety cytują portale czy telewizja. To, że polityk był już wcześniej znany, wpływa na jego rozpoznawalność w sieci. Przykład: Ryszard Kalisz (najwięcej fanów na FB wśród mainstreamowych polityków).

U Korwin-Mikkego jest to odwrotnie - to polityk planktonowy, bez dostępu do ogólnopolskich mediów, którego aktywność w sieci przełożyła się na sukces w realu. Tegoroczne wybory europarlamentarne pokazały, że poprzez media społecznościowe i blogi zdołał wychować sobie własną grupę wyborców: twardy elektorat, którego fanatyzmu może pozazdrościć Korwinowi prezes PiS. Dzięki niemu Korwin wiosną opuścił plankton polityczny i wskoczył do pierwszej ligi polskiej polityki.

Kongres Nowej Prawicy w wyborach do PE uzyskał ponad 7 proc. głosów, co przełożyło się na cztery mandaty, w tym jeden dla samego Korwin-Mikkego. Zapowiedzi tego wyniku pojawiały się zresztą w sondażach od wielu miesięcy.

JKM tuż po eurowyborach zapowiadał, że PE to dla niego tylko trampolina do Sejmu, który - jak podkreśla - daje prawdziwą władzę. Funkcja europosła ma mu głównie pomóc w dostępie do tradycyjnych mediów, a w europarlamencie nie zamierza robić nic poza braniem pieniędzy - na razie spełnia te zapowiedzi i nie szkodzą mu różne wygłupy, np. spanie na obradach czy publiczne spoliczkowanie Michała Boniego. Wg ostatnich badań sondażowych jego partia ma szanse na wejście do Sejmu z wynikiem ok. 7 proc.

Sukces Korwina jest pionierski i rzeczywiście pokazuje istnienie czegoś, co często jest jedynie zaklęciem w ustach ekspertów: "siły internetu" czy "siły mediów społecznościowych". Dlaczego liderowi KNP powiodło się tam, gdzie wielu polityków przegrało z kretesem? Poza poglądami, które odpowiadają "kucom", jak nazywani są wyborcy Nowej Prawicy, czyli głównie młodym mężczyznom, liczy się forma. Społeczność internetowa jest młoda i ma dobre wyczucie fałszu. Gdy polityk próbuje zjednać sobie zwolenników, udając "równiachę", wychodzi coś w stylu nieśmiertelnego "Grzegorz jestem i lubię surfować". Grzegorz Napieralski w sieci był spalony już na starcie. Korwin-Mikke nie udaje, na Facebooku wykorzystuje doświadczenia blogerskie, pisze swoim językiem. W dodatku pół miliona jego fanów nie ma powodu, by czuć się wykorzystywanymi. Polityk nie zwraca się do nich tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje, na przykład głosów w kolejnych wyborach. Nie, JKM codziennie zdaje swoim zwolennikom relacje z tego, co danego dnia zrobił. Paradoksalnie wzorem demokratycznej transparentności, kontaktu i rozliczania się z wyborcami jest więc polityk jawnie demokrację kontestujący.

Co dalej? Mimo dobrej passy JKM jego sukces jest dość płytki. Opiera się, co typowe dla internetu, na sile jednej osoby. Słabość KNP widać było w wyborach samorządowych, które zresztą sam Korwin-Mikke w swoich wypowiedziach lekceważy, a które - wbrew temu, co mówi - dają partiom realną władzę, pieniądze i perspektywy dalszego działania. KNP - partia bez struktur lokalnych i znanych w swoich społecznościach kandydatów - przegrała je z kretesem. Druga sprawa: nie wygląda też na to, by Korwin-Mikke po wejściu do Sejmu miał jakiś konkretny plan na spełnienie choćby części swoich postulatów. By uzyskać jakikolwiek dostęp do władzy, musiałby zawrzeć koalicję z Jarosławem Kaczyńskim, a wszyscy pamiętamy los PiS-owskich przystawek 2006/2007.

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Więcej o: