Jak tłumaczy w rozmowie z TVP Info dyrektorka szkoły Hanna Bartnik, młodzież chciała poprzebierać się, dziewczyny - udawać Charliego Chaplina, chłopcy - baletnice z "Jeziora łabędziego". Dyrektorka nie może się nachwalić dzieci, podkreśla, że same wymyśliły comiesięczną formułę zabawy. A teraz okazało się, że "rzeczywistość jest okrutna".
"Lewacka hałastra", "indoktrynacja w czystej postaci", "spalić tę szkołę" - takie sformułowania pod adresem szczecińskiej "Piątki" i jej uczniów i władz padły m.in. w komentarzach na Facebooku. Awanturę wokół uczniowskiej zabawy zrobił m.in. Lech Walicki , prezes ogólnopolskiej sekcji młodzieżowej Kongresu Nowej Prawicy. Najpierw zresztą mylnie podał, że organizatorami zabawy są samorząd i dyrekcja szkoły.
Potem przyznał, że najwyraźniej się mylił, podtrzymał jednak swoją krytykę co do samego "gender day", co więcej, najwyraźniej nie zauważając zabawowego charakteru planowanej przez uczniów imprezy stwierdził, że jeszcze bardziej przerażające jest to, że wymyślili ją oddolnie, co świadczy według niego o tym, jak już są zindoktrynowani. Opublikował też na Facebooku zdjęcia plakatów zapowiadających zabawę.
Licealiści, choć podkreślali w rozmowie z Radiem Szczecin, że impreza miała być "dla beki" , zdecydowali, że ją odwołają.
Po stronie uczniów stoją i dyrektorka, i rada rodziców. Jej szef podkreśla, że osobiście odpisał na jeden z przykrych komentarzy i kwituje krótko: "na głupotę nie ma lekarstwa". A psycholog Aleksandra Piotrowska stwierdziła w rozmowie z telewizją, że również ubolewa nad tym, że młodzież, zamiast odrzucić naciski, uległa. - Ręce opadają, czego my, dorośli, uczymy dzieci? - dodaje.
Czym jest gender i czemu wzbudza takie kontrowersje? Przeczytaj w książce >>
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!