Lech Wałęsa złamał nogę i trafił do szpitala. Na swoim mikroblogu opublikował zdjęcie, na którym widać go w szpitalnym łóżku z gipsem na prawej nodze.
"No to i mnie się przytrafiło złamać nogę na prostej drodze, nikt nie zna dnia i godziny" - napisał w komentarzu do zdjęcia".
Prezydent wyjaśnił, że złamał nogę wychodząc od spowiedzi. - Poślizgnąłem się, upadłem na kolana, a nogi się rozjechały. Nie mogłem się już podnieść - dodał. Zapewnił jednak, że nie wiedział o złamaniu, więc poszedł tego samego dnia do pracy. Dopiero żona i córki namówiły go na przyjazd do szpitala.
- Lekarze tak wspaniale złożyli nogę, że jest szansa, że zrośnie się bez nakładania żadnego drutu - przyznał. - Będę chodził o kulach. Nie biorę zwolnienia, jutro będę już w pracy. Czuję się bardzo dobrze - dodał. Jak poinformował jego syn Jarosław Wałęsa, prezydent ma złamaną kość w śródstopiu, z przemieszczeniem - informuje w rozmowie z portalem Gazeta.pl.
Okazuje się, że w tym samym szpitalu przebywał w tym czasie czekający na kolejny proces o wprowadzenie stanu wojennego Czesław Kiszczak, w czasach PRL-u zajmujący stanowisko szefa MSW, premiera oraz wicepremiera.
- Każdego dosięgnie sprawiedliwość - odniósł się do tej sytuacji Wałęsa na briefingu po wyjściu ze szpitala. Przyznał, że nie spotkał się z Kiszczakiem. - Gdybym mógł chodzić, to bym, się spotkał. Powiedziałbym: Odchodzimy, panie generale, to może byśmy parę słów ludowi powiedzieli. Niech się uczą i nie popełniają naszych błędów - powiedział Wałęsa. Przyznał też, że skoro Kiszczak może się poruszać, to "mógł sam zapukać". - Ja bym go przyjął - dodał.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!
10 tys. Niemców przeciw "islamizacji Zachodu": "Niech wracają do siebie">>