Marszałek Sejmu Radosław Sikorski jako poseł w latach 2007-2014 otrzymał prawie 80 tys. zł zwrotu kosztów za służbowe podróże - donosi "Wprost" . Jednocześnie, jako minister spraw zagranicznych, miał zapewnioną całodobową ochronę BOR wraz z samochodem.
Wojciech Czuchnowski i Agata Nowakowska zwracają uwagę w "Gazecie Wyborczej", że zdaniem prokuratury ryczałt na podróże przysługiwał Sikorskiemu zgodnie z prawem. Przestępstwa więc, według śledczych, nie ma. Prokuratorzy nie sprawdzili jednak, czy Sikorski mając do dyspozycji służbową limuzynę mógł pokonywać kilkadziesiąt tysięcy km rocznie prywatnym autem.
Zdaniem Czuchnowskiego i Nowakowskiej marszałek Sejmu stosował najpewniej "podwójne finansowanie". Choć woził go BOR, brał pieniądze z Sejmu na prywatne auto. "Prawa nie łamał, ale na pewno nie było to przyzwoite" - stwierdzają dziennikarze.
I zauważają, że w przypadku podróży trzeba posłom wierzyć na słowo - nie muszą zbierać rachunków czy jakiejkolwiek dokumentacji podróży. "Posłom wierzy się na słowo" - dodaje w "Rzeczpospolitej" Bartosz Węglarczyk. Jego zdaniem system rozliczeń poselskich delegacji pozwala na nadużycia i żadna prywatna firma nie pozwoliłaby sobie na coś takiego. Posłowi wystarczy "słowo honoru", Kowalski musi się przed szefem szczegółowo rozliczać. Węglarczyk podkreśla: to niesprawiedliwe.
"Parlamentarzyści powinni się rozliczać tak samo jak naród, którego są emanacją. Powinni brać zaliczki, a potem je szczegółowo rozliczać na podstawie rachunków" - podkreśla Węglarczyk. A Czuchnowski i Nowakowska dorzucają: "W interesie całej klasy politycznej jest doprowadzenie do sytuacji, w której poselskie wydatki są przejrzyste". Bo dziś poselskie rozliczenia to "kolejny łowny teren do politycznych polowań".
Całe teksty czytaj w "Rzeczpospolitej" i "Gazecie Wyborczej".