Jarosław Kaczyński chce, by 13 grudnia ulicami Warszawy przeszły tysiące demonstrantów. Napisał specjalny list-zaproszenie, do wszystkich kandydatów startujących w wyborach samorządowych z list Prawa i Sprawiedliwości. Marsz ma pokazać, jak wielu - tak jak prezes Kaczyński - wierzy, że wybory zostały sfałszowane.
Według Bogusława Chraboty, manifestacja zorganizowana w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego to kolejna próba mobilizacji twardego elektoratu PiS. Pomysł, zdaniem redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej", jest bardzo ryzykowny.
- Jeśli partia Jarosława Kaczyńskiego chce poszerzyć elektorat, to wszelkie elementy radykalizujące obraz partii będą jej szkodziły. Jeśli więc dojdzie do prowokacji, zniszczeń w mieście, to PiS więcej straci niż zyska.
Jak ocenił, kluczem do zwycięstwa w wyborach samorządowych była "spokojna kampania, bez akcentów smoleńskich". Dlatego radykalizacja kursu może słono kosztować największą partię opozycyjną.
Jarosław Gugała krytykuje już sam wybór daty przez Prawo i Sprawiedliwości. Bo jak mówił w TOK FM, "13 grudnia coś znaczy w historii Polski". - Mieszanie do tego dzisiejszych sporów politycznych jest brakiem szacunku, wobec bohaterów tamtego czasu - ocenił dziennikarz Polsatu.
Agnieszka Romaszewska-Guzy - dyrektorka Biełsat TV - nie odbiera partii Jarosława Kaczyńskiego prawa do manifestowania poglądów. Bo jak podkreśla, w demokratycznym państwie każdy ma prawo do demonstrowania. Ale przyznaje, że nie rozumie, co marsz 13 grudnia ma przynieść. - Ile można mobilizować twardy elektorat. PiS powinien zmobilizować sympatyków do obserwacji wyborów. Po majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego dużo się o tym mówiło. Dziś mam pytanie: i co? Okazuje się, że Prawu i Sprawiedliwości nie starcza możliwości na obsadzenie miejsc w komisjach wyborczych - mówiła w "Poranku Radia TOK FM".