Wiktor Suworow (właściwie Władimir Rezun) zasłynął legendarną książką "Akwarium", w której opisuje swoje doświadczenia radzieckiego szpiega oraz to, jak udało mu się zakończyć swoją szpiegowską karierę w 1978 roku, uciekając do Wielkiej Brytanii. Za ten występek został zaocznie skazany na karę śmierci. Wyroku nigdy nie uchylono. Od tamtego czasu, czyli od 36 lat, nie odwiedził ani Rosji, ani Ukrainy, którą teraz uważa za swoją ojczyznę.
Poświęcił się pisaniu książek. Ostatnio w Polsce ukazał się "Alfabet Suworowa", w którym przepowiada III wojnę światową. Pytamy go o to, czy po tak długiej nieobecności nadal potrafi zrozumieć Rosję i Rosjan.
Wiktor Suworow*: - Każdego ranka budzę się, przecieram oczy i pytam się sam siebie: dokąd mnie wywiało? Ja wciąż żyję w Rosji, nigdy naprawdę z Rosji nie wyjechałem. Jestem przecież rosyjskim pisarzem. Albo inaczej: rosyjskojęzycznym Ukraińcem.
- Wie pani, Rosjanin, Ukrainiec - jeden czort. Nigdy nie stawiałem sobie takiego pytania. Moja mama była Rosjanką, a ojciec Ukraińcem. U mojej żony sytuacja jest identyczna. W jednych dokumentach jestem Rosjaninem, w drugich - Ukraińcem.
Ale po tym, co się stało, co wciąż trwa na Ukrainie, jestem Ukraińcem. Wcześniej się nim nie czułem. Ukraiński naród narodził się dopiero teraz. Zrobiło się nas więcej. Moja żona to Ukrainka, moje dzieci i wnuki to też Ukraińcy. Nawet do moich kotów mówię: wy moje koteczki ukraińskie.
- Na nas też to miało wpływ. Mój brat nadal żyje w Czerkasach, w centralnej Ukrainie, i gdy zaczynał się Majdan, to występował przeciw protestom. Twierdził, że były prezydent Wiktor Janukowycz to zły człowiek, ale to mniejsze zło dla kraju. Z kolei brat mojej żony Tatiany, który mieszkał na Zaporożu (na wschodniej Ukrainie - red.), był całym sercem za Majdanem. To trochę komplikowało nam stosunki rodzinne.
Gdy na Majdanie zaczęli strzelać do protestujących, mój brat jednak zmienił zdanie. Powiedział wtedy: "Pojadę tam i uduszę wszystkich, którzy strzelają do mojego narodu".
Jeszcze nie. Ale niedługo pojadę, w przyszłym roku wiosną. Tam są pochowani moja matka, ojciec, dziadek, rodzice mojej żony Tatiany. Tam są nasze korzenie, tam jest nasz kraj.
- Tak. Mój ojciec był oficerem. Walczył właściwie przez całą wojnę: od 22 czerwca 1941 roku do 9 maja 1945 roku. Potem wywieźli jego pułk eszelonem, nie mówiąc dowódcy dokąd. Kierowali ich od stacji do stacji, aż trafili na Daleki Wschód. Tam walczyli na wojnie z Japonią i tam też później osiedli. Mój ojciec został do 1957 roku. A mnie przyszło tam się urodzić.
Na Daleki Wschód zesłali swojego czasu cały kawał Ukrainy. Pojawiły się wioski, które nosiły ukraińskie nazwy, jak np. Połtawa. Niedawno odnaleziono też zapomnianą, zrujnowaną wioskę, gdzie domy tylko gniją. Nazywa się Noworosja. Rosjanie, jeśli chcecie Noworosji, jedźcie tam, pod Władywostok!
- To nieprawda. W 1957 roku mojego ojca skierowali najpierw do Konotopu na Ukrainie, a dopiero potem do Czerkasów. Przeżył tam resztę życia i tam umarł. Każde lato tam spędzałem. Przyjeżdżałem z Woroneża, gdzie chodziłem na uczelnię wojskową im. Suworowa.
Potem, gdy już pojechałem do Moskwy z Tatianą i zostałem szpiegiem, to rekomendowano nam, żeby nasza rodzina była silna, żebyśmy mieli dzieci. Gdy żona zaszła w ciążę z Oksaną, to jeździła specjalnie na poród z Moskwy do Czerkas. Dlatego moja córka jest z Czerkas. Mimo że urodziłem się pod Władywostokiem, to wszystkie nasze korzenie są w Czerkasach.
- To co się dzieje jest niewiarygodne, pomieszanie zmysłów. Mam nadzieję, że to tymczasowe. Ale zdarzało się w każdym narodzie w historii świata. U nas zresztą też. Przed rozpadem ZSRR, w marcu 1991 roku odbyło się referendum dotyczące przyszłości Związku Radzieckiego. Około 76 procent, nie tylko Rosjan, ale i Ukraińców, Ormian, Azerbejdżan było za zachowaniem starego porządku. A za pół roku i tak wszystko się rozwaliło.
Podobnie było z merem Moskwy Jurijem Łużkowem. Zaraz przed odwołaniem go w 2010 roku popierało go 72 proc. społeczeństwa. Dzień po tym, jak go zdjęli miał już 2 proc. To jak z konikiem na placu zabaw. Gdy ktoś cię trzyma, to jesteś na górze, a gdy puści, w ciągu sekundy jesteś na samym dnie. Może to nasza, to znaczy ich, rosyjska mentalność. Ludzie, których szanowałem, z których zdaniem się liczyłem, mówią teraz, że Putin zbiera rosyjskie ziemie. Mówią mi: "Jak to? Występujesz przeciw Putinowi? Płaci ci amerykański rząd!". Jestem w cichej rozpaczy.
- Rok temu, jeszcze latem Ukraina należała do Putina. Janukowycz wypełniał każde jego polecenie. Teraz anektował Krym, ale stracił Ukrainę. Na Krymie są same problemy: wody nie ma, elektryczności nie ma, ludzie nie mają co jeść. Połowa to emeryci. Naród przecież żył z turystyki, a teraz to wszystko się skończyło. Nikt tam teraz nie pojedzie. Dodatkowo Putin teraz musi nakarmić 3 miliony ludzi w Donbasie. Wcześniej NATO było daleko, a teraz Ukraina prosi się do NATO. To gdzie to zwycięstwo? Putin stracił Ukrainę.
Wokół Putina siedzą wilki. Oligarchowie, jego przyjaciele, których sam zresztą stworzył. Mieli po 25 miliardów na koncie, a teraz zostało im tylko dziesięć. A jak przeżyć z dziesięcioma? Przecież to kopiejki! Płaczą wujaszkowie i liczą na palcach, ile im jeszcze miliardów zostało. A co, gdy w Rosji wybuchną protesty? Wcześniej oligarchowie nie martwili się rozruchami, bo mieli swoje pałace i jachty we Francji, a konta w Londynie. Teraz nie mają dokąd uciekać. Jest im źle, i to wszystko wina Putina. Średniej klasie też jest niewesoło.
- Tak, ale nie mają pieniędzy, bo oszczędności które trzymali w rublach, już są niewiele warte. Poza tym pozamykali zagraniczne biura podróży.
Rozmawiałem z wysoko postawionym człowiekiem przy okazji masowego krachu biznesu turystycznego, do którego doszło tego lata. Powiedział mi, że krach sam z siebie się nie pojawił, że były naciski z góry, żeby waluta została w Rosji.
Nie ma po co wydawać pieniędzy w Turcji czy Egipcie, skoro jest Krym. Ale prośby nie zadziałały i trzeba było zwinąć cały ten biznes turystyczny. Najlepiej było zwinąć go już latem, gdy bilety zostały sprzedane. Ludzie pojechali za granicę, wyrzucono ich z hoteli, koczowali na lotniskach, nie mieli za co wracać.
- Podtrzymuję: to blef. Czysty blef. Wszystko, co mieli: rakiety, czołgi, żołnierzy, już wysłali na Ukrainę. A cały sprzęt wojskowy pamięta jeszcze czasy Związku Radzieckiego. Gdy pojawia się nowa rakieta, to na 90 proc. jest jeszcze produkcji radzieckiej. Teraz tylko ją minimalnie ulepszyli, zrobili zdjęcie i wysłali dziennikarzom.
- Niech latają. Na tę Buławę mówią u nas buławka. Wojenny przemysł w Rosji umarł. Putin rozdał go w całości. Są jakieś pojedyncze zakłady, które robią części, ale masowej produkcji czołgów i rakiet nie ma.
- Rozkradną to. Widzimy otwarte projekty za duże pieniądze, które nie są realizowane. Korupcja zżarła wszystko. Trzy lata temu miało powstać centrum najnowszych technologii Skołkowo. Nikt już nawet o tym nie wspomina. Ogłosili, że stworzą nowy projekt nawigacji satelitarnej za duże pieniądze - też nie ma efektów.
- Nie są silni militarnie i są słabi na umyśle. Tam siedzi szaleniec. Małpa z granatem. Oczywiście, to brzmi nieprawdopodobnie: III wojna światowa. Ale jeśli półtora roku temu powiedziałbym, że będzie wojna Rosji z Ukrainą, to nikt by nie uwierzył. Przecież coś takiego nie może się stać, nigdy. A jednak, stało się.
- Jeśli teraz 74 proc. nadal popiera Putina, to zaraz by mnie tam pobili, albo musiałbym milczeć, więc nie. Nie teraz. Może za 200 czy 300 lat (śmiech).
Wiktor Suworow to pseudonim literacki Władimira Rezuna, który w latach 1974-78 pracował jako oficer radzieckiego wywiadu wojskowego GRU w Genewie, potem zbiegł na Zachód. Został skazany zaocznie na karę śmierci, wyroku nigdy nie uchylono. Od lat pisze książki o służbach specjalnych i o armii ZSRR. W Polsce ukazała się ostatnio jego najnowsza książka "Alfabet Suworowa".