"Wybory samorządowe zostały spaprane" - pisze na blogu w serwisie Polityka.pl Daniel Passent . Ocenia, że elekcja nie oddała prawidłowo układu sił, "przyniosła wypaczony rezultat". I gdyby to było możliwe, byłby za jej powtórzeniem. Ale nie jest.
"Państwo nie może łamać prawa, władze i politycy powinni trzymać się od wyborów daleko, nawet jeżeli krew się burzy" - podkreśla publicysta. I dodaje, że od stwierdzenia chaosu do zarzutów o fałszerstwo droga jest daleka.
Zdaniem Passenta mówienie dziś o wyborczych oszustwach nie wydaje się jeszcze szkodliwe. Zauważa jednak, że doprowadziło już do ataku na siedzibę PKW, co nazywa "fatalnym przejawem anarchizacji". Passent obawia się też demonstracji zwoływanych na 13 grudnia, które według niego mogą doprowadzić do "sytuacji zapalnej".
Lis: Kompromitacja PKW to dziecko dziadowskiego państwa >>>
"Opozycja ma prawo bić na alarm i wykorzystywać zaistniałą sytuację dla swoich celów politycznych, choć nie zawsze jest to estetyczne" - pisze Passent i jako przykład braku estetyki wskazuje spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z Leszkiem Millerem.
Według Passenta zamieszanie z wyborami będzie kosztować rząd i doda paliwa tym, którzy wskazują na słabość państwa. Teraz jednak, zdaniem publicysty, koalicja rządząca i opozycja wspólnie powinny zadbać, by "konflikt nie przybrał groźnych rozmiarów, nie dolewać benzyny do ognia".
Z jeszcze większym krytycyzmem o wyborach pisze w "Rzeczpospolitej" Bogusław Chrabota. Jego zdaniem elekcja nie przejdzie do historii jako przełamanie fatalnej passy PiS, ale jako "przykład kompromitacji państwa, polskiej nieudolności".
Według naczelnego "Rzeczpospolitej" zaufanie społeczne do państwa zostało wystawione na poważną próbę, bo przez cały tydzień "idea państwa prawa była polem bitwy politycznych harcowników, którzy uderzając w sprawujących władzę, ostro haratali również wspólne instytucje". Chrabota zarzucił też Kaczyńskiemu i Millerowi, że podważając wyniki wyborów, przyłożyli rękę do "rozchwiania państwa".