Jarosław Kaczyński 11 listopada ogłosił, że kandydatem PiS na prezydenta jest Andrzej Duda. Było to nieoczekiwane posunięcie - wszyscy spodziewali się, że Prawo i Sprawiedliwość swojego kandydata zaprezentuje po wyborach samorządowych.
- To dziwne posunięcie - ocenił w Poranku TOK FM Jerzy Baczyński, redaktor naczelny "Polityki". Jego zdaniem pierwszym błędem była data ogłoszenia kandydata - w Dniu Niepodległości, czyli "w dniu benefisu urzędującego prezydenta". - Bo to prezydent od rana do wieczora paraduje na ekranach telewizorów, pełni funkcję gospodarza kraju. Wyobrażałem sobie, że moment ogłoszenia kandydata i potwierdzenia, że Kaczyński sam nie startuje, będzie przeprowadzony w stylu amerykańskich konwencji wyborczych. A potrafią tak to robić, bo już to robili - podkreślił Baczyński.
W efekcie feta PiS wyszła - w opinii publicysty - jak "strzał z korkowca". - Duda, ten biedny człowiek, też wydawał się zmieszany i skonfundowany. Nie miał przygotowanej jakiejś szczególnej mowy - dziękował prezesowi za nominację na prezydenta. Już to uzasadnienie, gdzie prezes PiS ad hoc budował narrację, że ta kandydatura wpisuje się w linię od marszałka Piłsudskiego, przez Lecha Kaczyńskiego, po Andrzeja Dudę, to... powiem szczerze... zabrzmiało to mało taktownie - podsumował gość Poranka.
- To dobra kandydatura z punktu widzenia PiS - oponował Paweł Wroński z "Gazety Wyborczej". - Została ogłoszona w dobrym czasie, a to, jak została ogłoszona, najwięcej mówi o tej kandydaturze. Kaczyński boi się stanąć w szranki z Bronisławem Komorowskim - jego przegrana z nim w 2010 roku była jedną z najdotkliwszych porażek dla Kaczyńskiego. Bo przegrał z człowiekiem, którego nisko cenił.
- Widać było, że wszyscy zebrani akolici nic nie wiedzieli o tym ogłoszeniu Dudy - podkreślił Wroński. - Pomysł Kaczyńskiego polega na tym: wypuszczam człowieka absolutnie oddanego, z tylnego szeregu PiS; jego porażka nie będzie dotkliwa - jakikolwiek wynik Andrzeja Dudy będzie można sprzedać jako sukces. Da się to sprzedać propagandowo - podsumował.