Adam Hofman, Mariusz Kamiński i Adam Rogacki zostali zawieszeni w Prawie i Sprawiedliwości po tym, jak wyszło na jaw, że najprawdopodobniej pobrali z Kancelarii Sejmu kilkanaście tysięcy złotych zaliczki na podróż służbowym samochodem do Madrytu, podczas gdy w rzeczywistości udali się tam samolotem tanich linii lotniczych. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że posłowie mogą zostać usunięci z partii. Czytaj więcej na ten temat >>>
Sprawę komentuje w rozmowie z Gazeta.pl Janusz Onyszkiewicz, były szef Ministerstwa Obrony Narodowej, poseł na Sejm wielu kadencji oraz europoseł w latach 2004-2009.
Janusz Onyszkiewicz: Myślę, że jest to oczywiście zachowanie naganne - zarówno z punktu widzenia rzetelności poselskiej, jak i ze względu na aspekt finansowy całej sprawy. Kwestia konsekwencji, jakie powinni ponieść, należy już do rozmaitych władz, w tym władz partyjnych, które, jak rozumiem, chcą zachować się w sposób bardzo zdecydowany i stanowczy.
- Z ich strony to pewnie była taka beztroska i może nawet arogancja - przekonanie o tym, że właściwie to nic wielkiego się nie dzieje i że to się nie wyda. Politycznie rzecz biorąc, jest to oczywiście pewien uszczerbek dla partii, chociaż jeżeli zareaguje ona w sposób bardzo zdecydowany, to wcale nie musi się to tak źle na jej wizerunku odbić. Zobaczymy, jaki będzie efekt.
- Nie umiem powiedzieć, czy zdarzają się często. Wiem, że w Parlamencie Europejskim były rozmaite tego rodzaju problemy, ale może nie aż tak drastyczne. Sądzę więc, że nie jest to coś absolutnie wyjątkowego, może tylko skala w tej chwili jest większa niż w tych sytuacjach, o których wiem, czy też o których sobie przypominam. Niestety, nie jest to coś całkowicie nowego na scenie politycznej.
- Tak naprawdę to bardzo trudno byłoby o większą kontrolę, żeby nie uczynić z tego zbyt zbiurokratyzowanego systemu. Sam zresztą pamiętam doskonale, jak te już istniejące reguły bywały niepraktyczne. Kiedyś chciałem polecieć z Brukseli do Paryża na jakąś konferencję, absolutnie oficjalną. Okazało się jednak, że nie mogłem uzyskać za tę podróż zwrotu, który mi się należał, bez powrotu do Warszawy i odbycia lotu stamtąd, co było zupełnie bez sensu. Ale trudno - takie były reguły i musiałem się do nich dostosować, więc wróciłem do Warszawy i kupiłem bilet stamtąd, co wyszło znacznie drożej.
- Kiedy się jeździło na przykład na jakiś kurs językowy, a parlamentarzyści mogli się dokształcać w językach UE, to też było tak, że jeżeli jechało się samochodem, to przysługiwał zwrot kosztów - nie za samochód, tylko za pociąg, ale mimo to żądano poświadczeń z przejazdu autostradami we Francji. To było też o tyle bez sensu, że człowiek musiał jechać autostradą i nie mógł jechać inaczej. Przecież tak czy inaczej było wiadomo, że w tym miejscu się pojawił i cały kurs odbył, ponieważ były stosowne zaświadczenia, więc raczej nie mógł tam przejść piechotą.
- Nie umiem powiedzieć, jak to jest w tej chwili, ale nie przypominam sobie, żeby - kiedy ja byłem jeszcze w PE - były jakieś poważniejsze zarzuty wobec polskich posłów - a w każdym razie żeby sprawa jakoś się ujawniła. Być może niektórzy dokonywali jakichś nadużyć, w końcu taka możliwość oczywiście istnieje, na przykład jechanie w kilka osób jednym samochodem, a deklarowanie, że każdy pojechał oddzielnie. Nie wiem, czy to miało miejsce, ale praktycznie rzecz biorąc tego rodzaju przekręt można by było zrobić. Mam nadzieję, że nasi tego nie robili.
- Myślę, że nie, ponieważ żaden polski europoseł nie został pociągnięty do odpowiedzialności w takiej sprawie. Pamiętam z resztą, że były też sprawy z kilkoma europosłami, którzy zatrudniali w swoich biurach swoje żony czy dzieci, jednak polskim posłom się to nie zdarzało.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!