W Louisville w stanie Kentucky na początku listopada nauczycielka Susan Sherman, która pracowała jako wolontariusz w Kenii, złożyła rezygnację z pracy, jak podaje amerykański portal wlky.com .
"Wielu uczniów, nauczycieli i rodziców wyraziło niezadowolenie z mojej podróży do Kenii" - napisała Sherman w swoim podaniu. Jak powiedziała, padła ofiarą ignorancji. W Kenii nie odnotowano ani jednego przypadku zarażenia wirusem eboli. "The Washington Post" zauważa, że to nie jedyny przypadek paniki w Stanach Zjednoczonych związanej z wirusem.
Mimo że epidemia eboli jest ograniczona terytorialnie, to wielu Amerykanów spanikowało, gdy dwoje dzieci z Rwandy zaczęło uczęszczać do szkoły w New Jersey. Dodatkowo amerykańskie biura podróży odwołują wycieczki do Kenii, Zimbabwe i Afryki Południowej.
- To idiotyzm - komentuje te przypadki angielski chemik Anthony England na łamach "The Washington Post" . - Ignorancja i dezinformacja to duży problem w przypadku eboli - dodaje.
Przekonuje, że ani Kenii, ani Zimbabwe, ani Afryki Południowej ten problem nie dotyczy. - Ten idiotyzm prowadzi do strachu. Ebola w Stanach zaczyna przeradzać się w farsę - tłumaczy. England sporządził mapę, z której wynika, że problem występuje tylko w trzech państwach: Liberii, Gwinei i Sierra Leone. Umieścił ją na Twitterze. W ciągu trzech dni 1,5 tysiąca internautów opublikowało mapę na swoich profilach.
Są pewne zastrzeżenia do mapy. Szczególnie fakt, że nie zaznaczył na mapie Mali i Kongo, wobec których nie wystosowano oficjalnego oświadczenia, że są wolne od wirusa. Według chemika sytuacja tam jest pod kontrolą. - Są tylko trzy państwa z tym problemem i świat musi o tym wiedzieć - mówi.
- To problem, który nie ma dotąd wytłumaczenia naukowego. Ostatecznie bogaty świat zda sobie sprawę, że nie można opuścić tej części świata, która zmaga się z biedą - dodaje.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!