Roman Polański, za którym Stany Zjednoczone wysłały list gończy w związku z oskarżeniem o wykorzystanie seksualne nieletniej 36 lat temu, pojawił się w Polsce z okazji otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich, a od kilku miesięcy przebywa w Krakowie, gdzie pokazuje się publicznie. Stawił się na wezwanie prokuratury i został przesłuchany, ale nie zastosowano wobec niego aresztu. Polański odmówił złożenia wyjaśnień, podał miejsce pobytu i obiecał stawić się na kolejne wezwanie.
Zbigniew Ziobro z Solidarnej Polski stwierdził w rozmowie z TVP Info, że Polański został potraktowany łagodnie ze względu na swoją pozycję i znajomości.
- Umowa pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi przewiduje szybką ścieżkę związaną z zatrzymaniem i aresztowaniem osoby, która jest objęta tym postępowaniem do czasu rozstrzygnięcia wniosku przez odpowiednie organa Polski - mówił. - Niestety polska prokuratura w tym przypadku z nieznanych mi przyczyn postąpiła inaczej niż stanowi umowa pomiędzy naszymi państwami.
- Najwyraźniej widać tutaj i czuć to, że nie mamy do czynienia z Kowalskim, ale z panem Polańskim. Gdyby to dotyczyło naszego sąsiada czy kogokolwiek, kto nie ma takiego nazwiska i takich wpływów w elitach, to jestem przekonany, że jego los byłby zupełnie inny - twierdzi polityk.
Ziobro zaznaczył, że fakt przedawnienia się sprawy w Polsce nie powinien mieć znaczenia dla procedury wydania Polańskiego Stanom Zjednoczonym.
- To jest osoba nie tylko publiczna, ale też wpływowa. Ja jestem byłym prokuratorem generalnym, więc wiem jak działają te mechanizmy i tryby.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!