Prowadząca program "Rolnik szuka żony": Oni są czasem bardziej do przodu niż ja. Idą po swoje

Jaki jest polski rolnik, który szuka żony? Jakie są rodziny uczestników programu TVP, który oglądają ponad 3 mln Polaków? Swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami dzieli się z nami Marta Manowska, prowadząca show "Rolnik szuka żony".

Kiedy zgłosiły się ponad 2 tys. kobiet, wiadomo było, że szykuje się hit. I rzeczywiście - jest to jedna z najchętniej oglądanych produkcji telewizyjnych tej jesieni. Zresztą "Rolnik szuka żony" to sprawdzony format, który zadebiutował w Wielkiej Brytanii w 2001 r. Potem kupiły go kolejne kraje, m.in. Czechy, Włochy, Holandia, Niemcy, Francja i Australia. Wszędzie cieszył się ogromnym powodzeniem.

Polską edycję, którą od września możemy oglądać w TVP (produkcja FremantleMedia Polska), prowadzi Marta Manowska, aktorka i dziennikarka z wieloletnim doświadczeniem. Zdradziła nam m.in., że rolnicy nie musieli płacić za udział w programie, a ich postępowość była dla niej niezwykle zaskakująca. Zapytaliśmy ją też, jaka jest dziś polska wieś i czy chciałaby się wybrać na ślub któregoś z uczestników programu.

Angelika Swoboda, Gazeta.pl: Czego nie pokazały kamery programu "Rolnik szuka żony"?

Marta Manowska, prowadząca program "Rolnik szuka żony": Ze dwa razy się porządnie wzruszyłam. Miałam taką rozmowę ze Zbyszkiem... Zapytałam go, jak było z Kasią, a on: "Wiesz, powiedziała, że teraz jest naprawdę szczęśliwa". Rozpłakałam się.

Czujesz się swatką?

- To takie moje żartobliwe określenie, którego nie unikam. Ale gdybym nią była, tobym im sugerowała, że ta czy inna. A ja ich tylko pytałam po każdym spotkaniu, co myślą, z kim się lepiej czuli. Mieli momenty skonsternowania. Tak po pięciu minutach kogoś wybrać? Kogo? Paweł na przykład chciał odrzucić dziewczynę, z którą coś go chyba zaczyna łączyć. Wszystko się działo w dużym tempie. Starałam się im pomóc, ułatwić wybór, ale go nie narzucać.

Po zdjęciach poza kadrem rozmawialiśmy bardzo szczerze. O odczuciach, wątpliwościach. Ufali mi.

Może będziesz świadkiem na ślubie któregoś z nich?

- A wiesz, że może jednak mam coś ze swatki? Poznałam ze sobą dwie bliskie mi osoby, wzięły ślub i właśnie rodzi im się dziecko. Są bardzo szczęśliwi. To jeden z moich największych życiowych sukcesów. Może to było jakieś proroctwo programu? Siedziałam niedawno na planie programu i wyobrażałam sobie, jakby wyglądał ślub któregoś z uczestników. Zapytałam nawet Adama: "Myślisz, że wśród tych kobiet jest ta, z którą mógłbyś związać swoją przyszłość?". A on, że tak. "Będziesz się z nimi całował przed kamerami?" A on: "A jaki to problem? Fajnie, nie?". Nie spodziewałam się tego. Oni są czasem bardziej do przodu niż ja. Idą po swoje.

Skąd wzięliście uczestników programu?

- Wybraliśmy ich z tych, którzy się zgłosili, ale niektórych znaleźliśmy sami. Prowadziliśmy poszukiwania przez sołtysów i przez miejscowych księży. Jeszcze pod koniec zeszłego roku, przed castingiem na prowadzącą, który wygrałam, nagrano wizytówki ośmiu panów, którzy ostatecznie weszli do programu. Do nich dograliśmy moje zapowiedzi i wypuściliśmy odcinek zerowy.

Panie miały dwa miesiące na pisanie listów. Nigdy nie zapomnę nocy po tym odcinku. Siedziałam na Facebooku i nagle zobaczyłam, że to się dzieje. Zaczęły do nas spływać zgłoszenia pań. Te, które wybraliśmy, miały za zadanie napisać prawdziwy, oldscholowy miłosny list. Z tymi listami ja pojechałam do rolników i tak właśnie ich poznałam. Każdy z nich oprowadził mnie po gospodarstwie i przedstawił rodzicom.

Jesteś mieszczką. Bawiło cię to?

- Wiedziałam, że czeka mnie niesamowita przygoda. To, że również ciężka praca, nie miało znaczenia. Robiliśmy po 7 tys. kilometrów tygodniowo, na koniec miałam już problemy z błędnikiem, bo rolnicy są z różnych stron Polski. Przez dwa miesiące żyłam w pięknej bajce, w której są piękni ludzie i piękna polska wieś.

Naprawdę uważasz, że polska wieś jest piękna?

- Polska wieś się zmienia, naprawdę. Choć babcia Pawła od rana stała w oknie i patrzyła, jak przyjeżdżają panie. Taka słodka babcia, do zjedzenia. Podpytywałam rodziny po cichu o wrażenia. "Co jedna, to lepsza" - mówili. Bardzo się angażowali, pomagali, robili drugi plan. U Adama na wsi nawet przekładali różaniec, żeby zdążyć na program.

Fakt, że trzy panie mieszkają u jednego kandydata, świadczy o tym, że polska wieś naprawdę jest tolerancyjna. Oczywiście jak przyjeżdżamy o 6 rano, oni już są na nogach. Mama Zbyszka - on jest jednym z jej 13 dzieci - już obiera ziemniaki i szykuje obiad dla całej ekipy. O 12 obiad już stał na stole, nie było mowy, żebyśmy nie jedli, chociaż mieliśmy swój catering. Ja na przykład wszędzie ściągałam buty, co wynika z moich nawyków ze Śląska, a oni mówili, żebym tego nie robiła.

Zżyliście się?

- Mama Adama wita mnie jak swoją. Zawsze ma dla mnie schowany sernik. I choć praktycznie jesteśmy już po zdjęciach do programu, mam nadzieję, że te relacje przetrwają. Teraz rolnicy i kandydatki mają czas, żeby coś się zadziało albo nie, już bez włączonych kamer. Każdy wybrał po trzy panie, które mieszkały właśnie w jego domu. Pod koniec listopada zobaczymy finałowy, nienagrany jeszcze odcinek. Ale przedtem uczestnicy będą musieli się zdecydować każdy na jedną panią i pojadą do niej z rewizytą, żeby poznać jej otoczenie, rodziców, dom. Później pokażemy nagrane już romantyczne weekendy w pięciu różnych miastach.

Już się nie mogę doczekać tego nagrania, podczas którego spotkamy się wszyscy po długiej przerwie. Podejrzewam, że będzie równie emocjonujące jak to, kiedy w drugim odcinku rolnicy i kandydatki się poznawali. Wtedy pilnowaliśmy ich, żeby odbyło się to rzeczywiście przed kamerami, nie wcześniej.

Pilnowaliście?

- No a jak? Po tym jak zawiozłam listy i każdy z nich zadeklarował, które panie chce bliżej poznać, mieliśmy duży zjazd. Zdjęcia zaczynaliśmy wcześnie rano, ale na miejscu byliśmy wieczorem dzień wcześniej. Rolnicy mieszkali w jednym domku, panie w drugim, ekipa w trzecim. Panowie poszli grać w piłkę, panie zrobiły sobie dyskotekę. A my z ekipą śledziliśmy, co się dzieje. Niektórzy uczestnicy próbowali się poznać od razu, byli siebie bardzo ciekawi. Udało nam się jednak do tego nie dopuścić, żebyśmy wszyscy mogli być tego świadkami. Żeby to ich pierwsze spotkanie było naprawdę pierwsze.

Pełna reżyseria.

- Nie. Program ma scenariusz, ale niczego uczestnikom nie narzucaliśmy. Podpinaliśmy im mikroporty i heja. W scenariuszu było na przykład skubanie gęsi, ale to, co później się wydarzy, zależało już tylko od nich.

Panie desperacko walczyły o swoich wybranków?

- Miały swoje patenty. Niektóre były rzeczywiście bardzo waleczne. Jedna, jak nie została wybrana, uciekła nam z kadru. Musieliśmy wzywać karetkę, psychologa. To był pierwszy moment, kiedy sobie uświadomiliśmy: "Boże, jakie to jest dla nich ważne, w jakiej my się poruszamy cienkiej materii". Z kolei Ula na przykład idzie jak taran, ścina po drodze wszystko, co jej przeszkadza. Inna stała bardziej z boku. Każda miała swoją strategię.

Choć przyznam, że rywalizacja nie była tak zacięta, jak się spodziewaliśmy. Bójek nie było. Najgorętsza walka toczyła się o Grzegorza. Jak przyjechaliśmy, kandydatki były już spakowane. Grzegorz musiał załagodzić sytuację, bo zostałby sam z Ulą, a ona też przecież chciała wyjechać.

Pamiętasz, co pisały w listach miłosnych?

- Panie pisały dokładnie pod profile telewizyjnych wizytówek panów. Jeżeli na przykład Grzegorz mówił, że ma dziecko, pisały do niego panie, które twierdziły, że to szanują i akceptują. Do Stanisława pokazanego jako artysta i filozof pisały kandydatki o podobnych zainteresowaniach. Do Zbyszka z kolei pisały takie same jak on pasjonatki wsi, a do Pawła - kobiety nowoczesne, bo on sam jest nowoczesnym sołtysem z siecią mlekomatów. Kasia, która odezwała się do Zbyszka, napisała na przykład, że bardzo chciałaby wydoić krowę.

Do dziś pamiętam niezwykle szczery i wzruszający list do Grzegorza. O przeszłości kandydatki, jej marzeniach, bardzo intymne rzeczy. Grzegorz też się wzruszył, musieliśmy sobie zrobić chwilę przerwy w nagraniach. Niektóre panie pisały krótko: "Chcę cię poznać, jestem na to gotowa, przyjadę". Inne wysłały listy kilkustronicowe, bardzo osobiste. Jak rolnicy je przy nas otwierali, trzęsły im się ręce.

Nikt im nie kazał tego robić specjalnie pod kamery?

- Nie. Do Zbyszka przyjechała jedna dziewczyna. Przecież mogliśmy szybko wybrać inne, ale nie chcieliśmy tego zmieniać. Dotarła jedna, a my mogliśmy jedynie zrobić wszystko, żeby on nie poczuł się w tej sytuacji źle. To świadczy o braku ingerencji producentów. Bo to nie jest program, który żeruje na skandalach. Śmieszne rzeczy dzieją się naprawdę. Nie podbijamy kłótni. To, co zrobiła Ula, było jej spontaniczną reakcją. Nikt jej nie powiedział: przyjdź na kolację i tak się zachowaj. Spodziewałam się spokojnej rozmowy z nią, a opadła mi szczęka. Wyjechała z tekstem: "Ty szukasz żony czy pracownicy" albo "A ta co tu robi?", bo ona po prostu taka jest. Byliśmy zaskoczeni.

Co cię jeszcze zaskoczyło w rolnikach?

- Mieszkają z rodzicami, ale dlatego, że prowadzą wspólne gospodarstwa czy biznes. Po co mają mieszkać sami? Podkreślają, że wcale nie szukają kury domowej, ale partnerki, kobiety z własnymi pasjami. Mówią co prawda, że fajnie by było, jakby przyniosła ten obiad do ciągnika albo czekała z kolacją. Ale oni też chcą je poznać, poznać ich życie. Bo panie robią bardzo ciekawe rzeczy. Ewa jest dyspozytorką kierowców, zna języki, Kasia pracuje w muzeum, Marysia robi koniakowskie stringi. Wierzę, że każda z nich może być niezależną kobietą na wsi, a nie tylko do pługa.

To jaki jest dziś rolnik, który szuka żony?

- Różny. Im dłużej nagrywaliśmy, tym panowie bardziej zaskakiwali. Każdy z nich miał w sobie inny rodzaj determinacji. Przez te dwa miesiące bardzo się zmienili. Zaczęli o siebie dbać, zmienili swoje domy, znaleźli dla siebie czas. Adam jest olbrzymem, dobrym duchem, lubi kamery. Paweł był na początku cwaniaczkiem, a okazał się czułym i wrażliwym facetem. Zbyszek ma niesamowitą osobowość, jest bardzo dowcipny. Gdy zapytałam, co na czas zjazdu zrobią z gospodarstwem, Zbyszek odparł: "Powiesiłem świniom kartkę, że wracam za trzy dni". Grzegorz jest bardzo rodzinny, bardzo kocha synka, ale jest też i casanovą. Stasiu, który wydawał się bardzo zamknięty, zaskoczył mnie, gdy się okazało, że umiejętną rozmową można do niego dotrzeć. Myślę, że każdy z nich potrzebował czasu, by się oswoić z sytuacją, by nam zaufać.

Że nie chcecie ich skrzywdzić, ośmieszyć?

- To było naszą ostatnią intencją. To byłoby dla nas samobójstwo. To przecież nie jest tak, że oni mają wielkie talenty, że świetnie śpiewają albo gotują. Oni mówią do kamer o najważniejszych w życiu rzeczach. Najbardziej osobistych. Nie mogliśmy na nich żerować. Źle bym się z tym czuła. Nie uważam, że to, że pytałam ich np. o poprzednie związki, jest czymś zdrożnym. Na pewnym etapie rozmów już mogłam o to pytać, oni z kolei dali mi tyle, ile chcieli. Dwa razy próbowałam i nie dostałam odpowiedzi, usłyszałam jedynie: "Nie chcę o tym rozmawiać". Ja to akceptuję. Też nie będę opowiadać o moim życiu osobistym, a już padają takie pytania. Mam nadzieję, że uda mi się tego dotrzymać.

Rolnicy mieli jakieś zakazy?

- Gdy program ruszył, zaczęło się do nich odzywać wiele innych pań. Ale nie musieliśmy im zakazywać kontaktów - oni sami czuli, że to byłoby niestosowne. To mądrzy, czujący faceci. Nie mówiliśmy im, co mogą, a czego nie. Choć wiadomo, że nie powinni zdradzać treści nagranych już odcinków. Mają w umowie zakaz zdradzania treści programu, ale to oczywiste.

A nie masz wrażenia, że ten program faworyzuje mężczyzn, bo to oni ostatecznie wybierają?

- Ja uważam, że ten wybór jest obustronny. To panie wybrały, do którego z nich chcą napisać. Potem przyjechały na wieś, ale przecież może się zdarzyć, że jakaś pani się spodoba rolnikowi, a on jej nie.

Chcieliśmy pokazać, że czas na miłość jest zawsze. Że życie na wsi może być piękne. Że można komuś z klasą powiedzieć: "My do siebie nie pasujemy". Zrobiła tak przecież Ela u Stasia. Gdy ją odrzucił, powiedziała: "Nie jest mi przykro, bo my, Stasiu, do siebie nie pasowaliśmy".

Wiedziałaś, na czym będzie polegał ten program?

- Nie miałam pojęcia. Po castingu dostałam płyty z czeską wersją programu. Tak mnie wkręciły te historie, że w nocy jechałam do "Freemantla", gdy jedna z płyt okazała się źle wypalona. Pewnie, że się zastanawiałam, jak program zostanie odebrany. Ale przede wszystkim miałam poczucie, że to jest dobra rzecz. Ostatnio mieliśmy 3,8 mln widzów. Ludzie doceniają, że nie zmarnowaliśmy kredytu zaufania, jakim obdarzyli nas rolnicy.

Będą z tego małżeństwa?

- Ludzie często mnie o to pytają. Może tak, ale nie wiem, czy od razu. Może za rok albo dwa. Tak też było w czeskiej wersji. Drugi sezon rozpoczyna się tam właśnie ślubem pary z pierwszej edycji. W ogóle czeska wersja jest bardzo podobna do naszej. Losy bohaterów potoczyły się bardzo podobnie, ale więcej nie mogę zdradzić. Ja się, szczerze mówiąc, nie nakręcam na ślub uczestników. Wolałabym, żeby ktoś z nich znalazł sobie po prostu życiowego partnera. Byłabym najszczęśliwsza, gdyby choć jeden z nich był szczęśliwy. Jak ślub będzie za dwa lata - super. Jak za pięć - też świetnie. A jak jutro, to mnie zaskoczą (śmiech). A jeżeli będą ze sobą po prostu szczęśliwie żyli, to też byłoby piękne.

Wyobraźmy sobie jednak, że drugi sezon zaczyna się ślubem...

- Jakby taki się zdarzył, to na pewno byśmy go pokazali w telewizji. Z wielką nadzieją na to czekam. Zresztą dużo ludzi pisze do mnie, że chcieliby wystąpić w drugim sezonie. Rolnicy i panie, które wcześniej nie miały odwagi, a teraz się ośmieliły. Zbieram te namiary, mam już całkiem sporą bazę.

Podejrzewam, że sama dostajesz propozycje matrymonialne.

- Dostaję, i to przez cały czas. Fani piszą do mnie na Facebooku i codziennie domagają się nowych zdjęć. Więc wrzucam. Najwięcej wiadomości dostaję zawsze w niedzielę i w poniedziałek. Staram się odpisywać. Grzecznie dziękuję za wszystkie komplementy, ale odmawiam. Nie chcę się jednak dystansować, bo to są nasi widzowie. Są dla nas ważni.

Manowska nie szuka męża?

- Niektórzy się śmieją, że rolnik szuka żony, a prowadząca męża. Zobaczymy... Ja nigdy w życiu nie szukałam. Jestem po prostu otwarta na to, co do mnie przychodzi. Chciałabym, żeby tak zostało.

A jeśli po programie przyjdą do ciebie reklamacje od uczestników?

- To jest życie, różnie bywa. Każdy uczestnik wie, że nie ma żadnego obowiązku tworzenia związku. Oni niczego nie muszą. Nie podpisują cyrografu, a my nie bierzemy odpowiedzialności za ich wybory. To są ich wybory. Ja wiem, że my, cała ekipa, mamy czyste sumienie. Taka świadomość daje spokój i nam, i im. Jestem spokojna.

Więcej o: