W Polsce na niewydolność nerek choruje ponad 20 tys. osób. Co roku przybywa około 2-3 tys. pacjentów, którzy wymagają dializoterapii. Dla części z nich ratunkiem jest przeszczep nerki. Jednak dla większości choroba oznacza długie godziny spędzone w szpitalnym łóżku na dializach. Nawet trzy-cztery razy w tygodniu po kilka godzin. To odbiera im możliwość normalnego funkcjonowania - chodzenia do pracy czy studiowania.
Sztuczna nerka to nic innego, jak zminiaturyzowane urządzenie do dializy. Od standardowego dializatora różni się tym, że pacjent może z nim się poruszać. Wynalazek wygląda jak pas na narzędzia, który noszą budowlańcy. Zawieszany jest na biodrach chorego.
Maszyna połączona jest z pacjentem przez cewnik. W przeciwieństwie do typowych przenośnych lub stacjonarnych dializatorów, urządzenie nie jest podłączone do gniazdka. Działa na baterie.
Na pomoc chorym ruszył kilka lat temu dr Victor Gura, lekarz specjalizujący się w chorobach nerek. To on stworzył pierwszy prototyp w swojej klinice w Beverly Hills w Kalifornii. Teraz urządzenie w swoje ręce wziął dr Jonathan Himmelfarb , kierownik oddziału nefrologii Uniwersytetu Waszyngtona. To on nadzorować będzie testy urządzenia. Pierwsi użytkownicy już mieli okazję sprawdzić, jak działa sztuczna nerka. Jesienią planowane są kolejne próby.
Testowany model składa się z pompy głównej oraz pomp wspomagających, niewielkiego komputera, dwóch pojemników na minerały i na wodę, filtra oczyszczającego, sztucznej nerki i baterii.
Choć przenośny dializator już cieszy chorych, to badacze planują go jeszcze ulepszyć. Na razie jest według nich za ciężki, waży około 4,5 kg. Prototyp ma zostać zminiaturyzowany. Jak zapowiadają naukowcy, urządzenie będzie mniejsze, lżejsze, łatwiejsze w użyciu oraz będzie mieć bardziej opływowy kształt.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!