Podczas lotu umiera pasażer. I co wtedy? Stewardesa: Krążą o tym legendy, ale procedury są jasne

Lecisz samolotem. Nagle ze współpasażerem dzieje się coś złego. Załoga próbuje mu pomóc, ale to się nie udaje. Człowiek umiera. Czy to znaczy, że będziesz koło niego siedzieć do końca lotu? - Krążą różne opowieści, ale procedury są w tym przypadku jasne - mówi dla Gazeta.pl Małgosia, stewardesa z kilkuletnim stażem.

Śmierć często przychodzi w najmniej spodziewanym momencie. Tak było 30 września . Na pokładzie dreamlinera lecącego z Warszawy do Toronto zmarła pasażerka. Samolot zawrócił na lotnisko. Czy takie przypadki zdarzają się często?

Wygląda na to, że nie są tak rzadko spotykane, jak mogłoby się wydawać. W British Airways, największym i najbardziej znanym brytyjskim towarzystwie lotniczym, istniała nawet bardzo specyficzna procedura na wypadek zgonu pasażera podczas rejsu.

Okulary na nos i gazeta w ręce

- Kiedyś było tak, że kiedy ktoś umierał w połowie lotu nad Atlantykiem, personel nakładał mu ciemne okulary, na stoliku stawiał wódkę z tonikiem, a w ręce wkładał "Daily Mail". Jednak już tak się nie robi - mówiła szefowa szkoleń dla pracowników British Airways specjalnie dla stacji BBC, która w połowie tego roku rozpoczęła emisję serii filmów dokumentalnych o kulisach pracy brytyjskiego przewoźnika. Informował o tym serwis Londynek.net .

W filmach pracownicy BBC zapewniali też, że nie chowają zwłok zmarłych pasażerów w toalecie. "Po pierwsze, to niehigieniczne, a po drugie - uwłacza zmarłemu człowiekowi" - dowiadujemy się ze strony serwisu. Czytamy też, że obecna procedura w British Airways zakłada, że zmarłego pasażera przykrywa się kocem, a obok niego do końca lotu siedzi jedna ze stewardes. Tak też podawał choćby "The Telegraph" .

Kwestia niezwykle delikatna

- W naszej branży krążą legendy o tym, czego to nie robiło się z martwymi osobami na pokładzie, aby inni pasażerowie nie wpadali w panikę. Nie wierzę jednak, by którakolwiek z nich była prawdziwa - mówi Małgosia, która od kilku lat pracuje jako stewardesa. Swoją karierę zaczynała u jednego z dużych zagranicznych przewoźników.

- Sprawa śmierci pasażera na pokładzie i postępowanie w takiej sytuacji to kwestie niezwykle delikatne. Bowiem nawet jeśli mam pewność, że pasażer już nie żyje, muszę go reanimować do samego lądowania, aby nie narazić się na konsekwencje prawne wynikające z nieudzielenia pierwszej pomocy - wyjaśnia stewardesa. - Zgon może stwierdzić tylko lekarz, więc jeśli nie ma go na pokładzie, załoga reanimuje pasażera. Jedynym powodem, dla którego personel może przerwać udzielanie pierwszej pomocy, jest to, że wszyscy są tak wyczerpani całą akcją, że nie mają więcej sił na reanimację - tłumaczy.

Zamknięcie w toalecie tylko w skrajnych przypadkach

- Słyszałam, że na długich trasach zdarzało się, że zwłoki sadzano przy oknie i przykrywano kocem - zdradza Małgosia. Odnosi się też do zamykania zmarłych pasażerów w ubikacji.

- Można to zrobić ze względów bezpieczeństwa, ale wyłącznie w czasie lądowania maszyny, podczas którego absolutnie wszystkie osoby na pokładzie muszą siedzieć i być przypięte pasami. W tej sytuacji szef pokładu powinien ułożyć zmarłego pasażera koło swojego siedzenia i mimo takiej pozycji i tak próbować uciskać jego klatkę piersiową. Jeżeli szef pokładu stwierdza, że zwłoki w jakikolwiek sposób będą przeszkadzały w ewentualnej ewakuacji pozostałych pasażerów - bo na przykład zagradzają przejście - może zdecydować o zamknięciu ich w toalecie - mówi.

Zgon na pokładzie

Niestety, w jej karierze także zdarzył się przypadek zgonu podczas rejsu samolotem. - Tamten lot trwał trochę ponad godzinę. Jeden z pasażerów - mężczyzna około 50-letni, podróżujący sam - już po starcie zgłosił nam, że się źle czuje, a więc podjęliśmy wszelkie konieczne środki, by mu pomóc. Dostał wodę, podaliśmy mu tlen. Chwilami czuł się lepiej, chwilami gorzej - opisuje stewardesa.

- W takich sytuacjach pytamy przez interkom, czy na pokładzie jest lekarz, bo mimo że jesteśmy bardzo dobrze przeszkoleni, nie jesteśmy służbą medyczną. Wtedy akurat nie leciał z nami żaden medyk. Zastanawialiśmy się, czy lądować gdzieś po drodze, ale kapitan powiedział, że sama procedura zgłaszania pozaplanowego lądowania zajmie więcej czasu niż lot do portu docelowego. Przed samym zniżaniem pasażerowi zrobiło się dużo lepiej - kontynuuje.

"Mężczyzna zmarł niemal na moich rękach"

- Kiedy do posadzenia samolotu na pasie zostały dosłownie dwie minuty, pasażerowie zaczęli krzyczeć, że coś jest nie tak. Mężczyzna osunął się z fotela. Nie upadł tylko dlatego, że był przypięty pasami - mówi Małgosia.

Dziewczyna przypomina, że lądowanie to moment, w którym "stewardesy nie mogą ruszyć się z miejsca, cokolwiek by się działo". - Kiedy tylko dotknęliśmy ziemi, rozpięłam swój pas - łamiąc procedurę - i podbiegłam do pasażera. Rozpięłam jego pas, a wtedy ten człowiek bezwładnie upadł na podłogę. Zaczęłam go reanimować. Na pokład weszła ekipa pogotowia, która stwierdziła zgon. Jego przyczyną był zawał serca - opisuje.

"Raz do roku słyszę o podobnym przypadku"

Dodaje, że trudno jest oszacować, jak wiele jest podobnych sytuacji. - Powiedzmy, że raz do roku słyszę o śmierci pasażera na pokładzie od znajomych, którzy pracują w różnych liniach lotniczych.

Czy za każdym razem podróż z nieboszczykiem na pokładzie jest kontynuowana? - Zależy to od fazy lotu. Jeśli trwa on kilka godzin, kapitan najczęściej stara się lądować pozaplanowo. Inna sytuacja jest podczas lotów transoceanicznych, bo po prostu nie ma gdzie wylądować - tłumaczy Małgosia. - Nie słyszałam o przypadku, by któraś ze stewardes zrezygnowała z pracy po traumie wywołanej zgonem na pokładzie. Zazwyczaj jest tak, że firma pyta, czy pracownik po czymś takim potrzebuje trochę wolnego, jest nawet opieka psychologiczna. Mnie też to proponowano, ale nie skorzystałam - mówi Małgosia.

Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!

Lubisz aplikację Gazeta.pl LIVE? Zagłosuj na nas!

Więcej o: