Choć książka dziennikarza "Wprost" Piotra Nisztora (pt. "Jak rozpętałem aferę taśmową") miała opisywać kulisy jego pracy, w zaprezentowanych fragmentach czytamy głównie o tym, co działo się już po ujawnieniu taśm. Tak jak Latkowski i Majewski we fragmentach swojej książki "Afera podsłuchowa. Taśmy 'Wprost'" kreują się na ostatni bastion prawdziwego dziennikarstwa a ich publikację czyta się jak tanią sensację, tak Nisztor próbuje budować napięcie sugerując, że znalazł się w bardzo niebezpiecznej sytuacji.
Oto on, skupiony na celu dziennikarz śledczy, wierzy w słuszność swoich działań, podczas gdy otoczenie patrzy niepokojem na jego położenie, a bliscy obawiają się o jego zdrowie. Pojawiają się nawet sugestie, że za "Taśmy 'Wprost'" Nisztorowi mogłaby grozić śmierć. Ale tej dziennikarz się nie obawia bo - jak zapewnia - wierzy, że w demokratycznym kraju nie morduje się, ani nie zleca pobić dziennikarzy, nawet za ujawnienie takich patologii władzy.
Pierwszy z udostępnionych nam fragmentów książki opisuje to, co działo się po opublikowaniu "taśm Wprost". Nisztor twierdzi w nich, że mimo ujawnienia kompromitujących materiałów czuł się bezpieczny; jak dodaje, już wcześniej kilkukrotnie grożono mu przy okazji pracy nad innymi tematami:
(...) Tego dnia moje komórki dosłownie się grzały. Dostawałem dziesiątki SMS-ów i telefonów. Część moich rozmówców z autentycznym zainteresowaniem zaczynała rozmowę od pytania, czy się nie obawiam, że w związku z ujawnieniem taśm może mi się "coś" przydarzyć. Za każdym razem odpowiadałem mniej więcej to samo: - Wierzę, że żyjemy w demokratycznym kraju, w którym nie morduje się ani nie zleca się pobić dziennikarzy, nawet tych, którzy ujawniają patologię w samym sercu grupy rządzącej.
- Cześć Piotr, tu sensei. Gratuluję materiału - usłyszałem podczas kolejnej poniedziałkowej rozmowy telefonicznej. Dzwonił sensei Jan, posiadacz 3 dana w karate kyokushinkai, u którego przez kilka lat, jeszcze w Płocku, trenowałem sztukę walki wymyśloną przez Japończyka Masutatsu Oyamę. - Jakby potrzebna ci była ochrona, to z chłopakami jesteśmy gotowi - rzucił.
- Dzięki, sensei, ale myślę, że obejdzie się bez tego - odpowiedziałem. Kończąc rozmowę, po raz kolejny zacząłem się jednak zastanawiać, czy faktycznie nic mi nie grozi. Przypomniało mi się spotkanie sprzed dwóch czy trzech lat z jednym z byłych menedżerów dużej spółki skarbu państwa, który siedząc na sofie w restauracji Almi Decor w Złotych Tarasach, wypalił: - Panie Piotrze, pan to ma szczęście. Kiedyś byłem na spotkaniu, na którym jeden z pana bohaterów [tu padło nazwisko biznesmena zajmującego się handlem ze Wschodem - przyp. aut.] zastanawiał się, czy wynająć Czeczenów do połamania panu nóg. Udało się go wtedy odwieść od tego pomysłu.
Nie należę do osób bojaźliwych, więc takie opowieści puszczałem zawsze mimo uszu. Raz tylko, będąc dziennikarzem "Rzeczpospolitej", zawiadomiłem policję, że ktoś grozi mi śmiercią. Zrobiłem to zresztą za namową jednego z moich znajomych. W tym czasie zacząłem bowiem otrzymywać e-maile z pogróżkami. Ich anonimowy autor straszył mnie m.in. tym, że "skończę jak Baranina" [gangster z Wiednia, który miał zlecić zabójstwo byłego ministra sportu, Jacka Dębskiego - przyp. red.]. Po kilkumiesięcznym śledztwie okazało się, że e-maile były wysyłane z jednej ze śląskich firm działającej w branży energetycznej. Policji nie udało się jednak ustalić, kto personalnie stał za tymi pogróżkami.
Dlatego gdy po ujawnieniu afery taśmowej otrzymałem kilka nieoficjalnych zapytań, czy nie chciałbym otrzymać policyjnej ochrony, twardo przekonywałem, że nie jest mi potrzebna. Cały czas wierzę, że żyję w demokratycznym kraju i robię to, co powinien każdy dziennikarz - ujawniam patologie.
Kolejny fragment publikacji również dotyczy sytuacji, która miała miejsce już po opublikowaniu taśm. Nisztor opisuje, że część znajomych przestała utrzymywać z nim kontakt, bo zagrożono im, że mogą stracić pracę. Działania ABW utrudniały też dziennikarzowi spotkanie z Markiem Falentą. To właśnie on miał kupić nagrania od kelnerów i przekazać je za czyimś pośrednictwem tygodnikowi "Wprost:
(...). Na ruszt służb specjalnych i Bartłomieja Sienkiewicza trafiło też kilka innych osób, których nazwisk nie chciałbym w tej książce wymieniać. Wiem jednak, że było im wtedy bardzo ciężko, bo kontakty ze mną przysporzyły im sporo problemów. Nie mogłem jednak nic zrobić. Brutalnie przekonałem się na własnej skórze, że żyję w chorym kraju, gdzie służby specjalne mogą stać się bardzo niebezpiecznym narzędziem w ręku zaślepionych rządzą zemsty decydentów.
Część moich znajomych wprost otrzymała ostrzeżenie, z którego wynikało, że jeśli będą utrzymywać ze mną kontakty, stracą pracę lub ich firmy zostaną pozbawione kontraktów. W ten sposób próbowano ze mnie zrobić trędowatego. Sytuacje, które spotykały mnie w tamtym czasie, były naprawdę mocno niecodzienne. Szczególnie duży szok przeżyłem, gdy w najgorętszym okresie afery taśmowej próbowałem dodzwonić się na komórkę jednego z moich znajomych. Niestety, nie odbierał. Kilkanaście minut później oddzwonił z budki telefonicznej. - Kiedy się zobaczymy? - zapytałem przez telefon. - Zadzwonię do ciebie. Na pewno się spotkamy - usłyszałem w odpowiedzi. Po czym rozmowa została przerwana. Trwała może kilka sekund.
Kilka godzin później, tego samego dnia, piłem kawę z innym moim kolegą, który zna również osobę, z którą rozmawiałem wcześniej przez telefon. - On spotka się z tobą, ale prosił, żebyś do niego nie dzwonił - powiedział na wstępie mój rozmówca. - Ale co się stało? - zdziwiłem się. - Zaraz po twoim telefonie, którego nie odebrał, zadzwonił do niego znajomy ze służb i pochwalił jego postawę. Cytuję: "Dobrze, że telefonu od tego ch...a Nisztora nie odebrałeś".
Nie mogłem mieć za to pretensji do żadnego z moich znajomych. ABW i Sienkiewicz byli bezwzględni. Atmosfera wokół mojej osoby stawała się wtedy coraz gęstsza. Dlatego nie zdziwiłem się, że spotkania ze mną unikał również Marek Falenta. Dnia 27 czerwca w odpowiedzi na mojego SMS-a z prośbą o rozmowę odpisał: "Widzisz, co się dzieje. Jak się z Tobą umówiłem, to od razu zostałem zatrzymany". Ostatecznie do mojego spotkania z Falentą wówczas nie doszło. Popołudniem 4 lipca dostałem od niego kolejnego SMS-a odmownego. Tym razem jednak brzmiał zupełnie inaczej: "Hej, nie dam wywiadu, bo życie mojej rodziny i moje jest zagrożone. Na dodatek nie pomaga Wasze info o następnych taśmach. Mam nadzieję, że to taśmy niezwiązane z tą całą aferą. Marek". Wówczas było już wiadome, że "Wprost" publikuje kolejną - trzecią już - część nagrań. Tym razem jednak nie chodziło o taśmy kelnerów, ale o tym później.
Książka Nisztora to niejedyna książka poświęcona aferze taśmowej. Dziś tygodnik "Wprost" opublikował fragmenty tytułu "Afera podsłuchowa. Taśmy "Wprost" ", której autorami są Sylwester Latkowski i Michał Majewski. Jak twierdzą, opisują w niej kulisy pracy nad tekstami dotyczącymi podsłuchanych rozmów polityków; zamiast konkretów i nowych faktów otrzymaliśmy jednak prowadzoną brawurowym stylu sensację i bohaterski obraz Latkowskiego.
Piotr Nisztor jest obecnie dziennikarzem śledczym tygodnika "Wprost". Wcześniej pracował m.in. w "Gazecie Polskiej", "Dzienniku", "Rzeczpospolitej", "Pulsie Biznesu". Był dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press, jest też współautorem pierwszej książki o katastrofie smoleńskiej.
Premiera książki "Jak rozpętałem aferę taśmową" będzie miała miejsce 6 października. Będzie można ją też kupić w Księgarni Ludzi Myślących.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!
Lubisz aplikację Gazeta.pl LIVE? Zagłosuj na nas!