Tomasz Lis komplementuje w najnowszym "Newsweeku" Bronisława Komorowskiego. "W kilka dni stworzył w Polsce system quasi-prezydencki, de facto ograniczając władzę osoby będącej w polityce teoretycznie numerem jeden" - pisze publicysta. I dodaje, że wymuszając na Zygmuncie Solorzu odkodowanie finałowego meczu siatkarskiego mundialu, "postawił na baczność osobę numer dwa na liście najbogatszych Polaków".
"Komorowski jest w polityce odpowiednikiem niewidzialnego dla radarów myśliwca bombardującego Stealth" - ocenia Lis.
W całej sytuacji szef "Newsweeka" dostrzega też zagrożenia. "Nasz system przesuwa się w stronę modelu prezydenckiego za każdym razem, gdy słabnie rząd albo zmienia się premier. Przesuwa się w stronę systemu parlamentarno-gabinetowego wtedy, gdy szef rządu ma silny mandat wyborczy. To czyni zaś prezydenturę i cały system władzy niebezpiecznie uzależnionym od osobistych cech głowy państwa" - wskazuje.
Według Lisa, gdyby prezydentem był dziś Lech Kaczyński, zmiana premiera musiałaby skończyć się "wojenką na górze".
Dlatego, pisze publicysta, w Polsce należy jak najszybciej dokonać wyboru między systemem prezydenckim a kanclerskim.
Cały tekst w najnowszym "Newsweeku".