Stephane Antiga: "Na zakupy muszę chodzić w czapce. Trochę to pomaga" [WYWIAD]

Selekcjoner reprezentacji Polski w piłce siatkowej to w tej chwili jeden z najpopularniejszych ludzi w Polsce. Czy trudno było mu nauczyć się polskiego? Który mecz był dla niego najtrudniejszy?

Przemysław Iwańczyk: Bardzo zmieniło się twoje życie po tym, jak razem z drużyną zostałeś mistrzem świata?

Stephane Antiga: Myślę, że nie, tylko mój telefon jest teraz ciągle zajęty.

Prezydent Bronisław Komorowski nagrodził was złotymi medalami. On też pogratulował wam tego zwycięstwa. Głowa państwa to jedno, ale kibice chyba na każdym kroku gratulują wam tego ogromnego sukcesu?

- Spotkanie z prezydentem i panią premier było dla nas wielkim honorem. To prawda, teraz dużo ludzi podchodzi, prosi o autograf czy zdjęcie. Wszystkich nie uszczęśliwimy, bo nie mamy tyle wolnego czasu, a podchodzi naprawdę dużo osób.

To prawda, że zakładasz teraz czapkę, idąc ulicą, bo tak nie miałbyś możliwości w spokoju przejść po chodniku, wszyscy chcą ci uścisnąć rękę i gratulować?

- Kiedy idę na zakupy, próbuję iść w czapce, to prawda, trochę to pomaga.

Rozumiem, że w sklepie teraz nie płacisz za zakupy, wszystko dostajesz gratis?

- Non, non, non. Nie, nawet gdyby proponowali, to będę płacił.

Czy myślałeś, że uda się ta misja, uda się zdobyć mistrzostwo świata?

- Miałem wielką nadzieję. Każdego dnia pracowaliśmy na to zwycięstwo. Chcieliśmy grać dobrze, zdobyć medal. Nie byliśmy faworytami, te mistrzostwa były bardzo otwarte. To nie była tylko Brazylia i Rosja. Iran, Francja, Niemcy zaskoczyli, wiele drużyn grało na wysokim poziomie. My byliśmy bardzo regularni.

Który mecz był twoim zdaniem najtrudniejszy?

- Mecz otwarcia. Stadion Narodowy, wielka presja, 62 tysiące kibiców. To pomaga, ale i przeszkadza. Byliśmy jednak bardzo mocni mentalnie. Nie można do czegoś takiego przygotować drużyny, bo dla wszystkich mecz przy tylu kibicach był pierwszym w życiu. Chłopacy pokazali, że byli na to gotowi.

Kiedy zobaczyłeś 62 tysiące osób na Stadionie Narodowym, co czułeś? Może popłynęły ci łzy? Niektórzy siatkarze mówili, że łezka w oku się zakręciła.

- To było nieprawdopodobne uczucie. Myślałem, że jestem na to gotowy, bo w Polsce zawsze na meczu atmosfera jest fantastyczna. Ale to przerosło moje oczekiwania. To było jak otwarcie igrzysk olimpijskich, ale tylko dla nas, tylko dla siatkarzy. To był niesamowite.

Twoi znajomi z Francji, twoja rodzina dzwonili do ciebie i mówili "Stephane, ta inauguracja, to było coś niesamowitego"?

- Moja rodzina była w Warszawie, wszystkim się podobało. Ale we Francji siatkówka nie jest tak popularna.

Piłka nożna i rugby to są chyba dwa narodowe sporty.

- Tak, a potem koszykówka i piłka ręczna. Potem jest siatkówka. Mecz na Narodowym wyglądał jak wielki piłkarski mecz, zrobiło to na nich wrażenie. Dla mnie to jeden z najwspanialszych momentów.

Ty bardzo szybko zaskarbiłeś sobie sympatię kibiców w Polsce. Jesteś trenerem, który dopiero rozpoczyna karierę, przeszedłeś dopiero co ze strony zawodnika na ławkę. Mam wrażenie, że wszyscy pokochali cię od razu, także dlatego, że jesteś pierwszym w historii zagranicznym selekcjonerem, który stara się i mówi po polsku. To jest wielki kapitał, zgadzasz się z tym?

- Wiem, że to jest ważne. Niestety, zacząłem trochę późno, 7 lat temu próbowałem się uczyć polskiego, ale było to dla mnie za trudne, poddałem się. Potem do tego wróciłem i było już lżej. Próbuję cały czas, wiem, że nie mówię dobrze, robię błędy, ale myślę, że macie świadomość, jak trudny jest wasz język.

Kiedy jeszcze grałeś w siatkówkę, w Skrze Bełchatów, w Bydgoszczy, pomyślałeś sobie kiedyś: "Mogę być trenerem reprezentacji Polski"?

- Nie, nigdy. Chciałem być trenerem, ale nie myślałem, że od razu zostanę selekcjonerem Polski.

Kiedy pierwszy raz usłyszałeś tę informację, że możesz zostać selekcjonerem? Kto przekazał ci tę wiadomość?

- Prezes Mirosław Przedpełski. Zadzwonił, porozmawialiśmy i chyba był zadowolony z tego, co mu powiedziałem. Dużo potem o tym rozmawialiśmy i w pewnym momencie złożył mi propozycję.

Na początku pomyślałeś, że to taki żart ze strony prezesa? Czy od razu serio traktowałeś taką propozycję?

- Odebrałem to od razu serio. Prezes nie mógł zrobić aż takiego żartu. Musiałem to bardzo przemyśleć, rozmawiałem z żoną, z rodziną. To była dla nas wielka zmiana. Nie chciałem też popełnić błędów. Dlatego cieszę się, że Philippe Blain pracował ze mną, że on zaakceptował taki układ. To trochę dziwna sytuacja, bo on przecież kiedyś był moim trenerem, a teraz jest moim asystentem. Dużo mi pomógł.

Podjąłeś przed mundialem wiele ważnych decyzji. Jedną z nich było wyłączenie z przygotowań Bartosza Kurka. Wielu mówiło, że grasz va banque - albo będziesz królem, albo pierwszym winnym, jeśli mistrzostwa będą przegrane. Zdawałeś sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmujesz?

- Jasne, wiedziałem. Ale od tego jestem, miałem podejmować decyzję, więc zrobiłem tak, jak myślałem. Nie obchodziło mnie, co mówią inni czy dziennikarze, sam odpowiadałem za swoje wybory.

Czyli to była decyzja podjęta nie pod wpływem innych, ale tylko i wyłącznie przez ciebie?

- Tak, nie czytałem gazet, nie słuchałem tego, co mówi się w mediach. Podążałem za swoim instynktem. W to lato musiałem zbudować jak najlepszą drużynę na mistrzostwa.

Hubert Wagner, który jako pierwszy zdobył MŚ w 1974 roku, dwa lata później potwierdził to złotym medalem olimpijskim. Wiesz, co chcę powiedzieć? Wszyscy czekają, że Stephane Antiga i jego kadra 40 lat po igrzyskach w Montrealu znów sięgną po złoto.

- To też moje marzenie, oczywiście. Ale wiem, jak trudne to będzie do zrealizowania. Paweł Zagumny, Michał Winiarski, Mariusz Wlazły i Krzysztof Ignaczak skończyli karierę, musimy budować nową drużynę. Będę oglądał mecze PlusLigi, szukał ich następców, obserwował, analizował. Od tego jestem, muszę zbudować nową, silną drużynę na mistrzostwa Europy i igrzyska.