Chodzi o lot oznaczony numerem LO4. Piloci wysłali sygnał określany jako "generalne powiadomienie o niebezpieczeństwie". O sprawie informował AirLiveNet. "Pojawiły się niepotwierdzone informacje, że na pokładzie wyczuwalny był zapach dymu" - pisał serwis.
- Na pokładzie maszyny było 260 osób. Załoga dreamlinera wyczuła dym w kokpicie i obawiała się, że w samolocie mógł pojawić się ogień, dlatego też zdecydowała się na przerwanie lotu - informował szkocki portal "Evening Times" .
- Samolot miał wylądować w Warszawie przed godz. 13. W czasie lotu załoga otrzymała komunikat wygenerowany przez system przeciwpożarowy w luku bagażowym. W związku z przepisami bezpieczeństwa maszyna musiała wylądować, by można było to sprawdzić. Pilot zgłosił potrzebę lądowania w Glasgow i dostał na to zgodę - powiedziała w TVN 24 Barbara Pijanowska-Kuras, rzecznik prasowy PLL LOT.
- Na lotnisku skontrolowano samolot, ale niczego nie wykryto. Na pokładzie wciąż są pasażerowie, nie ma potrzeby, by opuszczali maszynę. Są oni na bieżąco informowani o tym, co się dzieje - dodała.
Pijanowska-Kuras poinformowała też, że na pokładzie maszyny było mniej niż 250 osób. Zdementowała też wcześniejsze doniesienia o tym, że na pokładzie pojawił się dym - załogę zaalarmowało tylko ostrzeżenie z systemu. LOT będzie wyjaśniał, skąd się ono wzięło.
- Nie wiemy, czy postój w Szkocji potrwa 15 minut czy godzinę, bo trzeba zastosować odpowiednie procedury przed podjęciem decyzji o ewentualnym dalszym locie. Kiedy tylko będziemy pewni, ze maszyna jest gotowa do podróży, natychmiast o tym poinformujemy. Jeśli samolot nie będzie mógł lecieć, zorganizujemy transport zastępczy - poinformowała rzeczniczka.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!