Intratna posada w Orlenie dla Ostachowicza. Celiński: to korupcja polityczna

- To jawna korupcja polityczna - mówi o przejściu Igora Ostachowicza do Orlenu Andrzej Celiński, były opozycjonista i poseł. Przypomina, że kilka lat temu doradca premiera chciał odejść z polityki. Został i teraz jest mu to rekompensowane. Celiński dodaje jednak: - To się zdarzało we wszystkich partiach.

Przejście Igora Ostachowicza, doradcy wizerunkowego premiera Donalda Tuska, do zarządu spółki Orlen wywołało burzę . - To jawna korupcja polityczna i dziwię się, że Ostachowicz się na to zgodził - ocenia w rozmowie z Tokfm.pl Andrzej Celiński, były parlamentarzysta, dziś szef Partii Demokratycznej.

Rekompensata w biznesie

Możliwe jednak, że Ostachowicz nie musiał się na nic zgadzać, ale to on dyktował warunki. W 2011 roku media obiegła informacja, że doradca premiera odwiedza różne firmy w poszukiwaniu pracy. Rząd pogrążony był w kryzysie, a Ostachowicz nie chciał kontynuować współpracy. Ostatecznie jednak pozostał w otoczeniu premiera.

- Być może to realizacja zawartej wtedy umowy - mówi o transferze Ostachowicza do Orlenu Celiński. - Zgodził się na dalszą służbę u Tuska, za to miał obietnicę rekompensaty w biznesie. Niestety, to biznes kontrolowany przez politykę - dodaje były poseł.

Pieniądze jedynym motywem?

Jak jednak możliwe, że specjalista od marketingu swoim przejściem do biznesu doprowadził do wizerunkowego tąpnięcia? Zdaniem Celińskiego wyjaśnieniem są pieniądze - w przypadku Ostachowicza mówi się o zarobkach rzędu 2 mln zł rocznie. Czy są wystarczającym motywem? - Dla pewnych osobowości tak - stwierdza nasz rozmówca.

- Nie jestem absolutnym rygorystą, jeśli chodzi o możliwość przejścia polityka do biznesu, ale to musi być uzasadnione merytorycznie i nie powinien to być biznes państwowy, jak w przypadku Orlenu - wskazuje Celiński.

Jego zdaniem Ostachowicz ze swoimi kompetencjami marketingowymi może się przydać w Orlenie, ale nie na szczeblu zarządu, a raczej dyrektora.

"Staszek chciał się sprawdzić w biznesie"

- To się zdarzało we wszystkich partiach - mówi o politycznej korupcji Celiński. - A zwłaszcza prawicowych. Prawica w ogóle bardzo lubi pieniądze - dodaje.

Jednak symbolem patologii na styku polityki i biznesu stał się działacz lewicy. W 2001 roku Wiesław Kaczmarek, minister skarbu w rządzie SLD powołał na stanowisko prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych Stanisława Dobrzańskiego, byłego szefa MON i polityka PSL. - Staszek chciał się sprawdzić w biznesie - uzasadnił nominację z rozbrajającą szczerością.

Według Celińskiego to choroba tocząca całą polską politykę, która wymaga systemowych zmian. - Chodzi o odseparowanie partyjności, niezbędne w demokracji parlamentarnej, od służby cywilnej. Ale też o coś głębszego: odseparowanie partyjności od realnych mechanizmów gospodarki - wyjaśnia. Jego zdaniem utrzymywanie państwowych spółek to pielęgnowanie klientelizmu w polityce.

"Wśród KOR-owców nie było tych patologii"

- Jakoś pośród polityków wywodzących się z demokratycznej opozycji, zwłaszcza typu KOR-owskiego, tego rodzaju przypadków praktycznie nie ma - zastrzega Celiński. - Nikt nie zauważa, że w przypadku polityków, którzy ryzykowali swoimi karierami życiowymi udział w polskiej wolności, tego rodzaju patologie się nie zdarzały. Natomiast w kręgu Kongresu Liberalno-Demokratycznego bez przerwy - dodaje.

O pieniądzach wśród liberałów w latach 90. sporo pisał Paweł Piskorski, były polityk PO, w wydanej niedawno książce "Między nami liberałami". "KLD lansowało tezę, że polityk powinien być finansowo niezależny od polityki. Że jest bardzo dobrze, gdy jako biznesmen i człowiek zamożny angażujesz się w politykę, bo nie jesteś uzależniony od funkcji czy posady. A jeśli nie jesteś jeszcze zamożny, to jak najszybciej stań się zamożny, by móc się jak najszybciej zaangażować w politykę. Taki był wtedy nasz etos" - opisywał.

Więcej o: