Kobiety podkreślają, że ekstremiści islamscy, którzy są celem ataków USA, żyją wśród innych ludzi i niemożliwe jest zlikwidowanie ich bez zabijania niewinnych. Jak podczas wczorajszego bombardowania m.in. miasta Idlib, gdzie - według sygnałów od lokalnej społeczności - miało zginąć 15 osób, w tym czwórka dzieci. - Choć nie możemy być w stu procentach pewni, to według naszej oceny w atakach nie zginęli żadni cywile - odpowiedział na te zarzuty cytowany przez Bloomberg News płk Steve Warren, przedstawiciel Pentagonu. Ale opozycyjne wobec syryjskiego reżimu Centrum Dokumentowania Naruszeń potwierdza, że były ofiary śmiertelne: w ataku na siedzibę terrorystów zginęło 11 cywilów, a reżimowe władze nie udzielają pomocy rannym.
Jak mówią syryjskie aktywistki, bombardowania tylko przysparzają islamistom sympatii. - Toczycie wojnę przeciwko Państwu Islamskiemu, ale islamiści żyją wśród cywilów i to my stajemy się ofiarami - powiedziały Syryjki.
- Jesteśmy syryjskimi matkami i jedyne, czego chcemy, to aby nasze dzieci mogły dorastać w pokoju - powiedziała Alise Mofreg, jedyna z kobiet, która postanowiła ujawnić swoje nazwisko mediom. Pozostałe obawiają się represji w kraju. Działaczki demokratyczne apelują do amerykańskiego rządu o próbę pokojowego rozwiązana wojny domowej zamiast ataków skierowanych na dżihadystów.
- Reżim Asada i Państwo Islamskie to dwie strony jednego medalu. Jedni i drudzy są terrorystami, i my nie chcemy, aby ktokolwiek z nich nami rządził - mówiły kobiety.
Podczas wizyty w USA przedstawiły one przed ONZ swoje propozycje działań. Zakładają one m.in. rozszerzenie akcji humanitarnych oraz monitorowanie przez ONZ sytuacji więźniów rządu Asada.
W opinii syryjskich działaczek Amerykanie powinni skupić się na powstrzymaniu dostaw broni z Rosji i Iranu dla reżimu Asada. Powinni również zmienić własne plany dostarczenia broni syryjskim rebeliantom: - Dostarczanie większej ilości uzbrojenia doprowadzi do zwiększania liczby ofiar wśród cywilów.
Z kobietami spotkał się sekretarz stanu USA John Kerry. W rozmowie docenił ich odwagę oraz obiecał wsparcie rządu dla działań pokojowych i demokratyzacji - podał Bloomberg.
- Zachód powinien był ingerować już dawno temu. Ingerować, a nie interweniować. Militarna interwencja od początku była i nadal jest złym pomysłem - mówi nam dr Kacper Rękawek z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Z punktu widzenia sunnickich rebeliantów w Syrii ataki na dżihadystów z Państwa Islamskiego pośrednio wspierają szyicki reżim Asada. A liczyli oni na pomoc Zachodu w walce z syryjską dyktaturą.
Niewiele pomoże tu sojusz Stanów Zjednoczony z innymi państwami regionu, takimi jak Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. - Te państwa są przez syryjskich rebeliantów postrzegane jako takie same dyktatury jak ta, z którą walczą - podkreśla Rękawek.
- Z regionu dopływają rożne głosy. Z jednej strony - jest radość np. niektórych mieszkańców miasta Ar-Rakka w Syrii, że Państwo Islamskie zostało zaatakowane - twierdzi ekspert. - Z drugiej strony - jest rozgoryczenie, że ataki spowodują jeszcze więcej zniszczeń w Syrii. Budynki, które dziś są "centrami dowodzenia" islamistów, były wcześniej placówkami administracji państwa. Poza tym w dalszej fazie nalotów skończą się łatwe cele, takie jak budynki i magazyny. Wtedy może pojawić się więcej ofiar wśród cywilów.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!