- Zaangażowaliśmy grafficiarzy, którzy działali nielegalnie i daliśmy im pole do bardziej konstruktywnej pracy, która ma jakiś przekaz - powiedział wczoraj na antenie telewizji Dożdż organizator akcji Aleksandr Diagilew. - Przekaz jest informacyjny: dobitnie już potwierdziliśmy przynależność Krymu do Rosji - tłumaczy.
Patriotyczne graffiti można spotkać w Moskwie, Petersburgu i na Krymie. 12 czerwca, w Dzień Rosji, na jednej z moskiewskich ścian namalowano hokeistę łudząco podobnego do prezydenta Rosji. I napis: "W 2014 odzyskaliśmy swoje". Kolejna ściana w stolicy Rosji przedstawia symbol Krymu - zamek Jaskółcze Gniazdo na skalistym brzegu. Na razie patriotyczni artyści namalowali 10 obrazków. - To jeszcze nic - mówi autor projektu Diagilew. - Ma ich powstać 2 tysiące - dodaje.
Pierwsze graffiti powstało w marcu w Moskwie przy samym wejściu do jednej ze stacji metra Taganskaja w centrum miasta. Przedstawiało mapę Krymu, pomalowaną na trzy kolory: biały, niebieski i czerwony, i hasło: "Krym i Rosja razem na zawsze".
Post użytkownika Alexandr Dyagilev .
Na rysunek patrzyli wszyscy wychodzący z metra przez 4,5 miesiąca. Aż do lipca, kiedy ścianę zamalowali w nocy nieznani sprawcy. Jak podaje Dożdż, podobno był to akt protestu przeciw politycznym rysunkom w miejskiej przestrzeni. - My to zrobiliśmy - ripostuje Diagilew. - Uznaliśmy, że to graffiti wypełniło już swoją informacyjną rolę - tłumaczy.
W rogu zamalowanej ściany widniał mały rysunek niedźwiedzia niosącego flagę Rosji. Dokładnie taki sam jak na logo partii Władimira Putina Jedna Rosja. - To zbieg okoliczności - tłumaczy Diagilew. - Chłopcy namalowali po prostu niedźwiadka z rosyjską flagą - dodaje.
31-letni Aleksander Diagilew jest inicjatorem projektu "Art-fasad", który, jak twierdzi, jest całkowicie oddolny i zgodny z prawem. - Otrzymaliśmy wszelkie pozwolenia od władz miasta - tłumaczy aktywista. - W radzie miasta siedzą bardzo kompetentni ludzie, którzy uważnie przysłuchują się temu, co mówią mieszkańcy - dodaje.
Jak wynika z konta Diagilewa na Facebooku , politycznym aktywistą jest nie od dziś. Wcześniej działał w dwóch putinowskich młodzieżówkach: "Idący razem" i "Nasi", które utożsamiają się z blokiem politycznym "Jednej Rosji".
Projekt Diagilewa zakłada pomalowanie 2 tysięcy ścian w całej Rosji. W telewizji Dożdż działacz przyznał też, że jedno takie graffiti kosztuje od 600 tysięcy rubli do miliona (60-100 tys. zł). Zapewnił, że pieniądze pochodzą od prywatnych inwestorów, ale nie podał dokładnych danych. Podkreślił, że nie są to pieniądze budżetowe: - Płacę chłopcom za ich robotę, przecież nikt nie będzie robił za darmo. Nie chcę, żeby artyści cierpieli przez swoje hobby.
Post użytkownika Alexandr Dyagilev .
- Można nazwać łopatę łopatą, albo wymyślić jakieś bardziej wyszukane określenie. Te malunki nie mają nic wspólnego ani z patriotyzmem, ani z graffiti - mówi rosyjski historyk sztuki Andriej Jerofiejew na antenie telewizji Dożdż.
Opowiedział też, że gdy powstawał pierwszy obraz na moskiewskiej ścianie w marcu, porozmawiał z jednym z artystów o tym, skąd mają pozwolenia i pieniądze. Usłyszał, że "idą do władz miasta, dostają listę tematów, wykaz ścian do zamalowania i fundusze". - Co to za grafficiarz, któremu miasto dyktuje temat? Ta sama propaganda leje się z telewizora - mówi historyk sztuki. - Niech sobie będzie na antenie, a nie obok mnie. To miejski terroryzm - dodaje.
Diagilew, zapytany przez Jerofiejewa, kto dał mu prawo do prowadzenia tego projektu, odpowiedział, że po prostu mu się udało. - Teraz idzie jesień, więc przerywamy prace, ale na wiosnę znów ruszymy na Krym - zapowiada Diagilew. - A potem do innych miast Rosji.
Post użytkownika Alexandr Dyagilev .