Najnowsza komedia Jerzego Stuhra, "Obywatel", wejdzie do kin na początku listopada. Jej bohaterem jest Jan Bratek, który "gdziekolwiek się nie pojawi, ściąga na siebie lawinę niespodziewanych zdarzeń".
Tytułowy obywatel zawsze znajduje się w miejscach, gdzie historia akurat zmienia swój bieg: akcja obrazu toczy się zarówno w PRL-u, jak i we współczesnej Polsce.
- Chciałbym, by ten film był autoironiczny w tradycji zakorzenionej w polskim kinie przez Andrzeja Munka - mówił Stuhr w wywiadzie udzielonym Polskiemu Radiu. Reżyser tłumaczył też. że "dużo w nim ryzykuje, bo pokazuje się jako artysta, ale też jako Polak".
Teraz w rozmowie z "Wprost" aktor opowiada, że "ci nieliczni, którzy widzieli już "Obywatela", gratulowali mu odwagi". - Zastanawiałem się, o co im chodzi. Jest we mnie poczucie spełnienia - zrobiłem film na bolesne tematy, tak jak czułem, tak jak artysta powinien to robić, a nie na pół gazu. Ja nikogo nie obciążam, bo ja te grzechy sam popełniałem - tłumaczy.
- I panu, człowiekowi Kościoła, nie zadrżała ręka? - pytał redaktor gazety, nawiązując do scen pokazujących rozwiązłość duchowieństwa. - Ja nie jestem człowiekiem Kościoła. Jestem wierzący, ale nie mam poczucia wspólnoty. Kościół dość dobrze poznałem, bo przez długie lata byłem ministrantem. Mam swoje zdanie - zaznaczył Stuhr.
W filmie pojawia się też kwestia "My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO", której w odniesieniu do polityków PO podczas uroczystości w Stoczni Gdańskiej użył Jarosław Kaczyński. Stuhr tłumaczy ten zabieg jasno: to najbardziej obraźliwe zdanie, jakie usłyszał przez ostatnie ćwierć wieku. Jak jednak dodaje, jako "artysta powinien unikać zahaczania o politykę i być o stopień wyżej". - Teraz trochę żałuję, że włożyłem w usta aktora tę publicystyczną kwestię - mówi w rozmowie z "Wprost".
- To było jedno z najgorszych oskarżeń. Tylko dlatego że inaczej myślę, oskarża się mnie, że nie jestem Polakiem, że jestem sługusem jakiejś innej władzy. Nie przypuszczałem, że ktoś się może posunąć do takiego populizmu - podkreśla.
Kilka zdań później dodaje: - Aktorzy, którzy angażowali się politycznie, bardzo mnie śmieszyli. Ja im nie wierzyłem. Nigdy nie wiedziałem, czy on coś mówi od siebie naprawdę czy gra. Aktor nie powinien się angażować w takie rzeczy - mówił zapytany o kolegów, którzy po '89 roku zostawali senatorami czy posłami.
Stuhr został też zapytany o swój stosunek - a także podejście syna Macieja - do plotkarskich mediów. - Mam wrażenie, że to trochę po nim spływa - mówił o Maćku i jego reakcji na rozliczenia ojca, które zawarł w swoim najnowszym filmie. - Może to i zdrowiej. On ma większy dystans. Czyta natomiast wszystkie plotkarskie gazety i mi donosi: "Tata, żebyś ty wiedział, co tam o tobie nabazgrali" - opowiadał.
Aktor dopytywany o to, czy sam nie czyta takich pism, zdecydowanie zaprzeczył. - Czułbym się tak, jakbym oglądał pornografię. W moim wieku? Mnie by to samego zawstydzało - podkreślił.
- A prawicową prasę pan czyta? - chciał wiedzieć redaktor "Wprost". - Raczej nie. Raz przeczytałem, po filmie Andrzeja Wajdy o Wałęsie - wspominał Stuhr. Jak dodał, było mu wtedy przykro z powodu opinii znanego krytyka, który uznał, że Wajda powinien umrzeć, bo nic lepszego od swoich wczesnych filmów już nie zrobi.
- Ale po premierze "Obywatela" zamierzam czytać, bo może znajdę coś, co się Maćkowi przyda w kabarecie - obiecał.
Całość czytaj w dzisiejszym "Wprost" >>>>
Jerzy Stuhr o sobie, swojej rodzinie i pracy. Przeczytaj książki >>
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!