Przypomnijmy: drugie czytanie projektu ustawy ratyfikującej Konwencję o przeciwdziałaniu przemocy było zaplanowane w czasie rozpoczynającego się w środę posiedzenia Sejmu. We wtorek okazało się jednak, że punkt ten nie znalazł się w harmonogramie obrad - na wniosek klubu PiS punkt został wycofany przez marszałek Sejmu Ewę Kopacz.
W opinii klubu projekt wymaga dłuższych prac, PiS argumentowało, że "Konwencja wymusza zmiany, które ingerują w instytucje małżeństwa, rodziny, sposobu wychowywania dzieci, zaburzając tym samym ich dotychczasowe funkcjonowanie, oparte na akceptowanej społecznie tradycji i wyznaniu".
Założeniem samej konwencji jest ochrona kobiet przed wszelkimi formami przemocy oraz dyskryminacji. Umowa oparta jest na idei, iż istnieje związek przemocy z nierównym traktowaniem, a walka ze stereotypami i dyskryminacją sprawiają, że przeciwdziałanie przemocy jest skuteczniejsze.
- Praktyka, jaką staramy się utrzymywać podczas tej kadencji jest taka, że gdy pojawia się wniosek któregokolwiek z klubów, by dać trochę więcej czasu do namysłu, staramy się mu uczynić zadość. W tym przypadku wniosek złożył klub PiS i tak się stało - tłumaczył Cezary Grabarczyk zapytany o to, dlaczego Kopacz usunęła punkt dotyczący Konwencji z porządku obrad.
- Żeby nie było wątpliwości: ja oczekuję ratyfikacji tej konwencji. To jest bardzo dziwne, ciągle to cywilizowane rozwiązanie europejskie nie jest w Polsce ratyfikowane. Ale nie dziwię się pani marszałek (Ewie Kopacz - przyp. red.); ostatnio i tak w Sejmie jest dużo zamieszania, żeby jeszcze dodatkowo tę łódź rozkołysać - bronił decyzji kandydatki PO na premiera Tomasz Nałęcz.
- Jak można mówić, że konwencja przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, na którą czekają tysiące ofiar przemocy, rozkołysze ten kraj?! Absolutnie nie można się z tym zgodzić. Nie jest też tak, że ilekroć jakiś klub zażyczy sobie zdjęcia jakiegoś punktu z porządku obrad, to jest on zdejmowany - atakowała Wanda Nowicka. W kolejnych słowach wicemarszałek Sejmu wyraziła też swoje oburzenie co do porównania Konwencji z rozkołysaną łodzią, którego użył Nałęcz.
- Ja się boję posłów, a nie konwencji. Boję się między innymi posłów pani klubu, tego, co tam się będzie działo na tej trybunie - odparował doradca prezydenta.
- Gdyby od tej konwencji rzeczywiście zależało bezpieczeństwo kobiet, to i ja podpisałabym się pod nią prawą i lewą ręką. Sęk w tym, że tak naprawdę od niej nie będzie zależała większa ochrona kobiet. Dlaczego? Gdyby tak było, to już chociażby pani klub złożyłby projekt ustawy, które by taką ochronę zwiększały, a tego nie robi - wtrąciła Beata Kempa. Posłanka Solidarnej Polski argumentowała też, że "w konwencji jest klika bardzo kontrowersyjnych zapisów, m.in. bardzo dyskusyjna definicja płci, od której zacznie się cała awantura nie tylko w Sejmie".
Goście Moniki Olejnik rozmawiali też o politycznej przyszłości szefa dyplomacji Radosława Sikorskiego oraz samego rządu, który - wszystko na to wskazuje - przez ostatni rok kadencji poprowadzi Kopacz.
Politycy typowali możliwy skład rządu - zastanawiali się m.in., czy pozostanie w nim Sławomir Nowak oraz czy można się spodziewać politycznego awansu Cezarego Grabarczyka. Sam Grabarczyk nie chciał jednak odpowiedzieć na pytanie, czy Kopacz składała mu już propozycję objęcia teki któregoś z ministerstw; wiceprzewodniczący PO zapewnił, natomiast, że ma do niej "pełne zaufanie" i zrobi to, czego będzie się od niego wymagać.
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!