''Kopacz poświęci tych, którzy jej nie podskoczą, np. bite kobiety. Bo liczy się z tymi, których uważa za brutalnie silnych''

- Ewa Kopacz widzi, ze PiS jest silny i jako premier będzie musiała mieć jego poparcie do przeprowadzenia czegokolwiek. Licząc się z tymi, których postrzega jako brutalnie silnych, będzie poświęcać słabych - bite kobiety, osoby doznające przemocy - mówi prof. Monika Płatek w rozmowie z Tokfm.pl.

Z porządku posiedzenia Sejmu został wycofany punkt dotyczący Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Jak poinformowała wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka, punkt ten wycofano na wniosek klubu PiS.

- To wygląda na posunięcie polityczne. Dziwne, że ustalenia rządu są kwestionowane przez marszałkinię reprezentującą tę samą opcję polityczną - zauważa w rozmowie z Tokfm.pl prof. Monika Płatek.

Jej zdaniem Ewa Kopacz zdaje sobie sprawę z rozkładu sił. - Widzi, ze PiS jest silny i jako premier będzie musiała mieć jego poparcie do przeprowadzenia czegokolwiek. Licząc się z tymi, których postrzega jako brutalnie silnych, będzie poświęcać tych, których postrzega jako słabych, którzy jej nie podskoczą i nie musi się z nimi liczyć. I do nich należą bite kobiety, ludzie, którzy doznają przemocy, i sam problem przemocy w rodzinie - tłumaczy.

Prof. Płatek podkreśla, że jest to dodatkowym argumentem na rzecz ratyfikacji tej konwencji. - Tego rodzaju dysproporcja sił nie przystoi w społeczeństwie demokratycznym - dodaje.

Co dalej z Konwencją?

W kontekście tego, że Ewa Kopacz odchodzi z funkcji marszałka Sejmu, nie wiadomo, co będzie dalej z konwencją. - Projekt przejdzie, gdy Ewa Kopacz dostanie wyraźnego kopa i uświadomi sobie, że w ten sposób nie można postępować ze społeczeństwem. To wymaga mobilizacji i podjęcia rozmowy - uważa prawniczka i podkreśla, że jest w każdej chwili gotowa na debatę.

- Poświęcam wieczory i noce na zapoznawanie się z tym, co mówią przeciwnicy tej konwencji, i widzę, że stosują chwyty poniżej pasa. Powołują się na słowa Jana Pawła II, których ten nie mówił. Nigdzie nie porównywał gender do komunizmu, bo w ogóle nie posługiwał się takim określeniem. Wręcz przeciwnie, mówił o feminizmie i potrzebie eliminacji przemocy - tłumaczy prof. Płatek.

"Przyzwyczaiła się, że słabszy musi ustępować"

Przeciwnicy ratyfikacji Konwencji wyrażają obawę, że wraz z nią przyjęta zostanie ustawa o korekcie płci metrykalnej. Prof. Płatek zwraca uwagę na stosowaną przez nich nomenklaturę. - Nazywanie tej ustawy ustawą o zmianie płci jest niewłaściwe. Nie mówią tego ludzie głupi, więc wiedzą, co robią. Chcą, by inni myśleli, że korekcja doprowadzi do tego, że mężczyzna bez zmian operacyjnych i hormonalnych będzie mógł stwierdzić, że jest kobietą. A wtedy ci "wstrętni geje" będą podstępnie wchodzić w związki małżeńskie - ironizuje prawniczka.

- Jak to możliwe, ze żyjemy w państwie, które od ćwierćwiecza pozwala sobie na dyskryminację ludzi ze względu na orientację seksualną? Robi się to właśnie po to, by w sposób uporczywy podkreślać różnice między kobietą i mężczyzną i zagwarantować mężczyźnie, głowie rodziny, wyższą pozycję - tłumaczy prof. Płatek.

Takie działanie przyczynia się jej zdaniem do tworzenia "obyczajów i zachowań, które prowadzą do wymuszania swojej woli środkami ekonomicznymi, psychicznymi czy siłowymi".

- Przeciwnicy mówią, że przemoc jest efektem biedy i alkoholizmu, a jednocześnie mówią, że należy podtrzymywać tradycję i wiarę. To jak to jest? Co to za tradycja i wiara, która prowadzi do biedy i alkoholizmu, który - jak sami przyznają - jest dużym problemem? - zastanawia się ekspertka i dodaje: - Jeżeli przyjrzeć się tym argumentom, to można bardzo łatwo wykazać, że ich autorzy tak naprawdę mówią o potrzebie ratyfikacji tej konwencji.

- Zachowanie pani Kopacz - kobiety, która przeszła swoje i wie, z czym musiała się godzić, ile musiała ustępować - to dowód na to, że przyzwyczaiła się, że słabszy musi ustępować. I ustąpiła - komentuje decyzję o wycofaniu punktu z obrad.

Społeczeństwo robi, co ksiądz każe

Dziś w Sejmie odbędzie się natomiast pierwsze czytanie projektu ustawy złożonego w wyniku akcji "Stop Pedofilii" . Odpowiedzialna za akcję Fundacja Pro do niedawna straszyła opinię publiczną zmanipulowanymi wynikami badań Marka Regenerusa, według których 31 proc. lesbijek i 25 proc. gejów gwałci wychowywane dzieci. Fundacja przyznała wprawdzie, że informacje są fałszywe, ale plakatów nie zdjęła.

Projekt mający na celu zablokowanie ustawy o edukacji seksualnej jest projektem społecznym, a więc wymaga podpisów 250 tysięcy osób.

- Społeczeństwo jest bardzo grzeczne i podpisuje wszystko to, co ksiądz prosi, żeby podpisać, wychodząc z kościoła. Wtedy widać też, kto podpisuje, a kto nie. Postępujemy bezmyślnie - ocenia prof. Płatek.

Zauważa jednak, że autorzy akcji zastosowali ciekawy wybieg. - Mamy wyrok mówiący, że ksiądz może dotykać intymnych miejsc dzieci, bo prokuratura nie znajduje w tym znamion przestępstwa. Nazywając edukację zachowaniami pedofilnymi, mamy gwarancję, że prokurator tym bardziej będzie uważał, że jak ksiądz molestuje dzieci, to jest OK - tłumaczy.

W interesie katechetów

Prof. Płatek podkreśla jednak, że autorom zapewne nie chodzi wyłącznie o kwestie ideologiczne, ale jest też finansowe. - To dbanie o interesy wszystkich katechetów, którzy - nie mając żadnego przygotowania do uczenia w szkole - uczą, bo korzystają z rynku pracy, który oddaliśmy Kościołowi. Dbają o to, by zachować dla siebie miejsce i kasę - uważa prawniczka.

Podczas dzisiejszego czytania w Sejmie występuje Mariusz Dzierżawski, założyciel Fundacji Pro. Oprócz wspomnianych wcześniej plakatów "Stop Pedofilii" jest też odpowiedzialny m.in. za obwoźne wystawy przedstawiające obok siebie płody i Hitlera z hasłami "Hitler zaczął zabijanie od chorych" i "Aborcja dla Polek wprowadzona przez Hitlera 9 marca 1943 roku".

Dlaczego marszałek Ewa Kopacz pozwala, aby osoby tak kontrowersyjne występowały w polskim parlamencie? Prof. Płatek nie ma złudzeń: - To świadczy o ogromnej słabości i przeświadczeniu, że kobieta musi ustępować.

Więcej o: