Dla Putina eskalacja konfliktu to duże ryzyko, bo rosnąca liczba zabitych rosyjskich żołnierzy mogłaby zmniejszyć poparcie dla prezydenta Rosji - uważa dr Eberhardt. Ale Moskwa nie rezygnuje z obecności na Ukrainie.
Podpisanie rozejmu nie przerwało działań wojennych na wschodzie Ukrainy. W nocy z soboty na niedzielę doszło do silnego ostrzału artyleryjskiego przedmieść Mariupola. Strzały słychać też m.in. w Doniecku i Ługańsku. Według władz ukraińskich za łamanie rozejmu odpowiadają separatyści.
Nadal nie doszło do realizacji innego punktu porozumienia z Mińska - wycofania z terenów wschodniej Ukrainy rosyjskich żołnierzy.
- Rosjanie nie po to wzięli Donieck i Ługańsk, by pozwolić, aby nad miastami ponownie zawisła błękitno-żółta flaga Ukrainy. Tylko po to, by szykować się do dogrywki, spróbować iść jak najdalej - mówił w TOK FM dr Adam Eberhardt, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich.
Nie ma więc co oczekiwać, że konflikt się wyciszy. - Starcia będą elementem wzajemnego oskarżania się o łamanie rozejmu.
Zdaniem Eberhardta, mimo nieprzestrzegania przez separatystów i Rosję zapisów umowy z Mińska, nie ma co oczekiwać radykalnej reakcji Zachodu. Tym bardziej że już teraz pojawiają się wypowiedzi, sugerujące, że najnowsze sankcje wobec Rosji mogłyby zostać zawieszone. - Unia Europejska jest zmęczona tym konfliktem. Dla większości państw Zachodu to konflikt peryferyjny. Będziemy więc mieli do czynienia z próbami wymuszania na prezydencie Poroszence, by nie eskalował napięcia, nie akcentował, że wbrew porozumieniu wojska rosyjskie nadal stacjonują w Donbasie. A Rosjanie pewnie nadal będą udawali, że ich wojsk tam nie ma - stwierdził gość programu "Połączenie".
Przerwa w działaniach wojennych potrzebna jest obu stronom konfliktu. Ale rozważając możliwe scenariusze, trzeba brać pod uwagę, że Moskwa zdecyduje się na dalszy marsz na zachód. A to może oznaczać zagrożenie dla należących do UE i NATO krajów bałtyckich: Litwy, Łotwy i Estonii.