W najnowszym wydaniu "Do Rzeczy" czytamy, że prokuratura zabezpieczyła skrzynkę e-mailową Falenty, a wraz z nią jego korespondencję z funkcjonariuszami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Biznesmen twierdzi w rozmowie, że o procederze nagrywania powiadamiał służby już w zeszłym roku. "Istotnie, już w ubiegłym roku przekazałem funkcjonariuszom ABW, a potem CBA z delegatur we Wrocławiu informacje, że w warszawskich restauracjach nagrywane są najważniejsze osoby w państwie" - mówi. "Oficera z ABW ta informacja przestraszyła. Natomiast funkcjonariusze CBA przekazali tę informację centrali w Warszawie. Jednak zabroniono im się nią zajmować, bo dotyczyła czołowych postaci Platformy Obywatelskiej" - przekonuje dalej.
Wyznania te stoją w sprzeczności z tym, co Falenta mówił raptem dwa miesiące temu. "O nagraniach 'Wprost' dowiedziałem się z internetu po publikacji gazety. W każdej chwili mogę się poddać konfrontacji z menedżerem restauracji Sowa & Przyjaciele, który rzekomo miał mnie wskazać jako osobę, która zleciła mu podsłuchiwanie polityków" - stwierdził w "Kontrwywiadzie" w radiu RMF FM.
Rewelacjom Falenty zaprzeczył też rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. "To próba wkręcenia i wmanipulowania CBA w tę sprawę. Przecież każdy rozsądnie myślący zrozumie, że gdyby szef CBA miał taką informację, to nigdy by do takiej restauracji nie poszedł" - mówi "Do Rzeczy" Dobrzyński. Zdaniem tygodnika chodzi jednak o to, że meldunek o nagraniu nie dotarł do szefa CBA, a po drodze został przez kogoś zlekceważony.
Falenta miał kupić nagrania od kelnerów i przekazać je za czyimś pośrednictwem tygodnikowi "Wprost", w czym miał mu pomagać jego szwagier Krzysztof Rybka. Prokuratura, jak informował jego adwokat, "uprawdopodobniła winę" milionera.
Biznesmena obciążyły zarzuty trzech osób - pracowników restauracji Sowa & Przyjaciele. Podejrzany o instalowanie podsłuchów Łukasz N., który jako pierwszy usłyszał zarzuty w związku z aferą taśmową, pracował niegdyś dla Falenty. Mimo że ich współpraca się zakończyła, wciąż zwracał się do niego "szefie".
Chcesz wiedzieć więcej i szybciej? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE!