Wczoraj - podejrzenie wystąpienia wirusa w Berlinie. Dzisiaj - doniesienia o eboli w Kongo. A wszystko w otoczce alarmistycznych tytułów w mediach.
Cezary Łasiczka w audycji OFF Czarek postanowił zapytać o zagrożenie ebolą prof. Włodzimierza Guta z Zakładu Wirusologii Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego.
Odsłuchaj całej audycji TUTAJ >>>
Prof. Włodzimierz Gut: - Ebola to jest w Afryce. Od czasu do czasu pojawia się zgłoszenie od osoby nadwrażliwej, że miała jakiś z nią kontakt. Ale ten kontakt może być dość różny... Niektóre osoby wróciły z Afryki, ale od miejsca, gdzie jest ebola... dzieliła je Sahara. Jest to już sprawa pewnej propagandy ebolowej i całej historii wokół wirusa.
Ebola stała się słynna dzięki kilku faktom, m.in. pierwszym jest umieszczenie jej na listach broni możliwej do użycia przez potencjalnych terrorystów. Drugim - napisanie paru książek o eboli przez utalentowanych popularnych pisarzy. Trzecim - trochę kosmiczny wygląd laboratoriów, gdzie bada się ebolę. Ale sytuacja w tej chwili dla medyków-epidemiologów jest wskaźnikiem organizacji, dyscypliny, zaufania społecznego i wszystkich elementów, które z tym się wiążą.
W każdym kraju - z wyjątkiem tych, które wygląda na to, że miały epidemię, ale albo o tym nie wiedziały, albo o tym nie informowały - zaczyna się od jednego-dwóch przypadków zakażenia. Potem są cztery przypadki, dwanaście i tak to się rozwija. W tym przypadku pierwsze doniesienia o eboli dotyczyły kilkudziesięciu osób. Czyli coś wcześniej musiało być, tylko nikt tego nie widział. To świadczy o pewnej dezorganizacji społecznej i politycznej na terenach, gdzie to wystąpiło.
- Wszystkie kraje - z racji chociażby tego, że znalazły się na listach bioterrorystycznych - w pewien sposób przygotowują się do zwalczania chorób zakaźnych. Ebola nie jest najtrudniejszym przypadkiem - ma jednak cechę, którą rzadko się spotyka wśród wirusów, czyli zakaźność połączoną z występowaniem objawów chorobowych.
Oznacza to, że możemy się zarazić od człowieka chorego przez kontakt z jego odchodami, krwią i innymi wydzielinami czy wydalinami. Podanie ręki - o ile nie będzie umazana jednym z tych elementów - nie stanowi groźby. To nie jest tak, że jak osoba chora na ebolę leci samolotem, to trzeba od razu samolot brać na kwarantannę. W najbardziej ostrożnym przypadku trzeba sąsiadów chorej osoby ulokować w hotelu i patrzeć, czy przez kilka dni temperatura im nie wzrosła.
- Był taki bardzo stary film "Andromeda znaczy śmierć", gdzie pod laboratorium była bomba termojądrowa na wszelki wypadek, gdyby eksperymenty nie przyniosły pożądanego efektu. Coś takiego ciąży na tych wszystkich historiach. Ciągle wszyscy się obawiają. No cóż. Wewnątrz nas siedzi taki atawistyczny strach przed nieznanym i obcym. Dla mnie wirus jest znany, więc ja się nie boję tego wirusa. Mniej znane są rodzaje zachowań ludzkich. Obawiam się bardziej właśnie tych nieracjonalnych zachowań.
Dla mnie jako wirusologa nie istnieje taki region, gdzie nie występuje jakaś choroba. Jak ktoś mnie pyta, czy np. bałbym się posłać dziecko do Gwinei, to odpowiadam: "Przepraszam, ale to zależy od dziecka". Rozsądne dziecko, które zna zasady gry i ich przestrzega - nie widzę powodu, by go nie wysłać. A dziecko nierozsądne? Nie znam takiego kraju, gdzie nie istnieje coś, czym można się zarazić i co może człowiekowi zaszkodzić.
- Bardzo proste. Np. ścisłe przestrzeganie higieny; niechodzenie tam, gdzie nas nie proszą, np. na pogrzeby; zwracanie uwagi na osobnika, który leży na ulicy.
- Różnie to była. Statystyki mówią, że 27 proc. lekarzy nie myje rąk po wizycie u pacjenta. Większość myje przed badaniem. Ale w tym momencie pojawia się problem: a co, jeżeli pacjent miał chorobę zakaźną i lekarz rąk nie umyje "po"? A teraz jeszcze głupsze pytanie: ile osób myje ręce po skorzystaniu z bankomatu? Przecież nie wiemy, kto dotykał wcześniej klawiatury. No i pytanie, co taki delikwent miał na rękach...
Są wirusy występujące na naszym terenie - w ściekach, wydalane z kałem - które potrafią przetrwać bardzo długo. Przy nich ebola to niewinny wirus, który ginie od samego prawie że światła słonecznego. Oczywiście w grę wchodzą jeszcze warunki - czym innym jest praca w laboratorium, gdzie mamy skoncentrowany wirus, a czym innym jest kontakt z człowiekiem, który jest zarażony, ale nie wydala wirusa drogą kropelkową.
Wszystkie wirusy, które szerzą się drogą kropelkową, są wielokrotnie groźniejsze, jeżeli chodzi o zakażenie. Nie są tylko tak śmiercionośne.
- Mamy globalizację, więc wirusy wychodzą ze swoich mateczników i sięgają po tereny, gdzie ich wcześniej nie było. Wszyscy wiedzą o przejściu Gorączki Zachodniego Nilu do USA. Ale on też występuje przecież na południu Europy. Słowenia, Chorwacja? Tam występuje gorączka krwotoczna kongijsko-krymska, jest też szansa na Zachodni Nil... Czechy, Słowacja? Tam są prawie te same, co u nas, chociaż na Słowacji były też doniesienia o Gorączce Zachodniego Nilu. U nas prawdopodobnie jej nie ma - chroni nas obszar górski. Ale jest u nas komar, który by go przyjął...
Jeżeli mielibyśmy to wszystko rozpatrywać w tych kategoriach, należałoby w ogóle nie opuszczać własnego mieszkania.
- O ile rzeczywiście tych zasad przestrzega. Problem na terenie, gdzie teraz jest ebola, leży w organizacji na tych terenach całych służb, w strukturach społecznych, władzy i absolutnym braku zaufania do tego, co przynoszą obcy.
Ebolę można zdusić stosunkowo prosto: organizacją, działaniami świadomymi tam, gdzie dzisiaj jest problem. Stare powiedzenie mówi, że jeżeli chcesz pokoju - szykuj się do wojny. W tym wypadku: jeżeli nie chcesz zawleczenia wirusa - zduś go tam, gdzie jest.