Paweł Lisicki jest głęboko przekonany, że na placu Zbawiciela w Warszawie nie ma miejsca dla słynnej tęczy autorstwa Julity Wójcik.
- Kilka tygodni po tym, jak tęczę postawiono, została uznana przez twórcę za symbol środowisk homoseksualnych. Nie życzę sobie, żeby tęcza stała na pl. Zbawiciela, bo mnie obraża. Prywatnie ludzie mogą robić różne rzeczy. Homoseksualiści mogą żyć po swojemu i nie sądzę, żeby z tego powodu mieli być prześladowani. Ale czymś zupełnie innym jest opanowywanie przestrzeni publicznej w taki sposób, jak to się obecnie dzieje. Mam prawo protestować i mówić, że dla takich symboli nie ma miejsca w przestrzeni publicznej. Tęcza jest formą pewnej przemocy symbolicznej - stwierdził redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy", w "Poranku Radia TOK FM".
Według Lisickiego, ostatecznym argumentem dla tych, którzy myślą tak jak on, jest obowiązujące w Polsce prawo. - W konstytucji mamy zapis, że Polska szanuje chrześcijańską tradycję narodu polskiego. I nie ma tam nic na temat praw gejów i lesbijek. Nie można udawać, że Polska przyleciała z Marsa. Państwo wiąże się z pewną tradycją.
Wywody szefa "Do Rzeczy" nie przekonały Wojciecha Maziarskiego, z "Gazety Wyborczej". Bo jak podkreślał, w demokratycznym kraju trzeba pamiętać o wszystkich obywatelach. Dlatego, jak mówił do Lisickiego, skoro tęcza go obraża, to po prostu musi się z tym pogodzić. - W tym kraju, żyją ludzie o innym systemie wartości, modelu życia i mają prawo czuć się współgospodarzami Polski. Masz psi obowiązek się temu podporządkować. Żadna z grup nie może się domagać wyeliminowania innej grupy i jej symboli z przestrzeni publicznej. Bo idąc tropem twojego myślenia, mógłbym powiedzieć, że obrażają mnie procesje i proszę o usunięcie ich z przestrzeni publicznej.
- A gdyby środowiska faszystowskie postawiły swastykę, to też mam się na to godzić? - ripostował Lisicki.
Przed tygodniem warszawska. tęcza została podpalona już po raz szósty. Policja zatrzymała w tej sprawie dwóch pijanych mężczyzn.