Maria jest uśmiechnięta, szczupła i modnie ubrana. Dużo żartuje, a opowiadając o sobie, mówi pewnym głosem. Nie wygląda na osobę, która od kilkunastu lat zmaga się z zaburzeniami odżywiania. - Przez większość mojego życia, gdy tylko było mi smutno albo coś poszło nie tak, jadłam. Jadłam też bez powodu i nie miałam żadnej kontroli nad swoim życiem, które kręciło się tylko wokół jedzenia. Z jednej strony nienawidziłam siebie za to, że nie mam silnej woli i że jestem gruba (chociaż wcale nie byłam), z drugiej byłam pewna, że wymyśliłam sobie swój problem. Anoreksja, bulimia - to są prawdziwe choroby! O innych długo nic nie słyszałam - wspomina.
Jej problemy zaczęły się już w przedszkolu. - Byłam drobnym dzieckiem, nie miałam apetytu. Dziadkowie za plecami rodziców karmili mnie słodyczami, żebym nie chodziła głodna, a praktycznie każdy posiłek kończył się awanturą. Musiałam siedzieć godzinami nad talerzem i z płaczem wmuszać w siebie zimną zupę czy paskudny twardy kotlet z zastygłym tłuszczem. Krzyki rodziców tylko potęgowały moją histerię; na samą myśl o kolejnym posiłku bolał mnie brzuch - wspomina. Nie chce mówić dalej.
Zupełnie inaczej było w przypadku Magdy, która od przedszkola trenowała taniec towarzyski. - Zawsze dużo się ruszałam, do tego dochodziły treningi pięć, sześć razy w tygodniu. Mogłam więc jeść wszystko, a że ciągle byłam w ruchu, to apetyt mi dopisywał. Problemy zaczęły się dopiero po maturze. Rzuciłam wtedy taniec, ale dalej jadłam dużo, za dużo. W ciągu 3 miesięcy przytyłam prawie 10 kilo - opowiada.
- Po tym, jak poszłam do podstawówki, moje problemy chwilowo zniknęły. Niestety, później nie było już tak różowo. Jako nastolatka nie byłam lubiana ani popularna wśród chłopaków, którzy uważali mnie za brzydulę, a rodzice większość uwagi poświęcali sprawiającemu kłopoty bratu. Jedzenie stało się jedyną ucieczką, bo skoro już i tak nikomu się nie podobałam, to co miałam do stracenia? Oczywiście nikt nie zauważył, że coś jest nie tak - gorzko podsumowuje Maria.
W przeciwieństwie do niej, problemy Magdy zostały dostrzeżone przez otoczenie niemal natychmiast. - Zawsze byłam bardzo szczupła, a tu nagle nie mogłam się zmieścić w żadne ubranie! Znajomi śmiali się ze mnie i nie szczędzili uwag, więc żeby jak najszybciej wrócić do poprzedniej figury, przestałam jeść. Po kilku dniach nie wytrzymywałam, traciłam nad sobą kontrolę. Pochłaniałam mnóstwo jedzenia, co tylko wpadło mi w ręce. Następnego dnia zaczynałam głodówkę od nowa - opowiada. Dodatkowe kilogramy zniknęły szybko, ale problemy z kompulsywnym jedzeniem - już nie. Od tej pory wszystkie niepowodzenia czy stresy Magda zagłuszała, jedząc.
- Napady kompulsywnego jedzenia charakteryzują się przede wszystkim brakiem kontroli nad ilością spożywanych pokarmów, szybkim tempem ich pochłaniania oraz ogromnym poczuciem winy i niezadowolenia z siebie, które wywołują u cierpiących na nie osób. Napady powtarzają się zwykle kilka razy w tygodniu, a pacjent może się z nimi borykać nawet przez wiele lat - tłumaczy w rozmowie z portalem Gazeta.pl Marta Dudzińska, psycholog pracująca w Ogólnopolskim Centrum Zaburzeń Odżywiania. Choć by postawić pełną diagnozę, objawy te muszą trwać minimum pół roku, przesłanką do kontaktu z terapeutą mogą być również problemy, które nie wpisują się całkowicie w ustalone kryteria zaburzenia.
Samo kompulsywne jedzenie jest często mylone z bulimią, ale nie należy ich ze sobą łączyć - w przeciwieństwie do bulimików osoby jedzące kompulsywnie nie prowokują wymiotów i nie nadużywają środków przeczyszczających i restrykcyjnych głodówek. Mitem jest też opinia, jakoby kompulsywne jedzenie zawsze wiązało się z otyłością; oczywiście takie przypadki się zdarzają, ale często brak umiaru w jedzeniu podczas napadów jest potem równoważony ograniczeniem ilości spożywanych kalorii.
By nie przytyć, Maria próbowała wszystkich dostępnych sposobów. - Robiłam różne dziwne rzeczy. Przeczytałam gdzieś, że żeby się najeść, wystarczy poczuć sam smak; przeżuwałam więc jedzenie, a potem je wypluwałam. Biłam się po rękach albo twarzy, kiedy nadchodził napad jedzenia. Jak miałam gastrofazę, potrafiłam przeszukać cały dom w poszukiwaniu choć kawałka czekolady albo wymknąć się w środku nocy na zakupy. Oszukiwałam wszystkich, zresztą do tej pory nie potrafię nie skłamać w odpowiedzi na pytanie: "co dziś jadłaś?"
Życie Magdy też szybko wymknęło się spod kontroli: - Obsesyjnie myślałam o tym, co, kiedy i ile zjem. Głodziłam się, a potem przestawałam nad sobą panować i kupowałam w sklepie np. słodycze za kilkadziesiąt złotych. Starczało na jeden wieczór. Nie byłam też w stanie jeść w towarzystwie. Gdy byli u mnie goście, mówiłam im, że jestem na diecie; dopiero po ich wyjściu rzucałam się na resztki.
- Kiedy zorientowałam się, że mam problem? Byłam na urodzinach kolegi, w kuchni czekał przygotowany tort. Nie mogłam się powstrzymać i kiedy nikt nie widział, ukroiłam sobie duży kawałek. Zjadłam go w ciągu kilku sekund. Wyrzuty sumienia mam do dzisiaj, bo znajomi kompletnie tego nie zrozumieli. Do tej pory wytykają mi samolubność i brak taktu - opowiada Maria.
Magda przełomowego momentu w swojej chorobie nie pamięta. Zna go tylko z ogólnikowej opowieści narzeczonego. - Musiał mnie przypadkiem zobaczyć w momencie napadu, pewnie widział, jak miotam się po kuchni, przeklinam, płaczę i wpycham w siebie jedzenie. To było krótko po tym, jak zamieszkaliśmy razem. Wcześniej nie wiedział, że mam problem; sam nic nie zauważył, a ja nie mówiłam, byłam pewna, że nie zrozumie. Miałam rację - uśmiecha się smutno.
- Do szukania pomocy pacjentów skłania przede wszystkim cierpienie psychiczne i brak kontroli nad swoim życiem. Niektórzy zgłaszają się do nas też z powodu innych problemów, np. zaburzeń emocjonalnych czy lękowych oraz problemów w relacjach i funkcjonowaniu w rolach społecznych (np. rodzinnych czy w pracy). Choć wśród osób zmagających się z zaburzeniami odżywiania jest więcej kobiet, trzeba pamiętać, że z tymi problemami zmagają się przedstawiciele obu płci - zauważa Dudzińska.
NIEPOKOJĄCE SYGNAŁY I OBJAWY ZABURZEŃ ODŻYWIANIA>>>
- Od kiedy zostałam przyłapana podczas napadu, byłam non stop kontrolowana przez narzeczonego. Rozumiem go trochę, ja też bym pewnie nie wiedziała, jak się odnaleźć w takiej sytuacji, chciał dobrze. Ale to wszystko - ciągłe wypytywanie o to, co jadłam, pilnowanie, wyrzucanie jedzenia, rozbiło nasz związek - podkreśla Magda.
Rodzina Marii udawała natomiast, że problemu nie ma. Gdy psychiatra stwierdził, że zaburzenia odżywiania doprowadziły ją do nerwicy, usłyszała od rodziców, że mają w domu leki uspokajające i zawsze może je brać. - Mama z rozbrajającą szczerością stwierdziła, że od lat podejrzewała mnie o anoreksję czy "inne tam", ale "co miała zrobić"? O tym, że problem jest poważny, przekonali się dopiero wtedy, gdy byli świadkami, jak duszę się z nerwów podczas napadu paniki. Wcześniej dawali dobre rady, mówili, żebym tyle nie jadła, albo pilnowali, czy danego dnia w ogóle miałam coś w ustach - relacjonuje.
- W zrozumieniu sytuacji osoby cierpiącej na zaburzenia odżywiania bardzo pomaga przede wszystkim wiedza - czytanie odpowiednich broszurek przeznaczonych dla bliskich pacjenta , rozmowa z terapeutą. To pomaga rozwiać wszelkie wątpliwości i pokazać, że te problemy nie są wyborem klienta i nie może z nich tak po prostu zrezygnować - tłumaczy Dudzińska. - Warto również uświadamiać bliskim, co czuje taka osoba: ona po prostu cierpi. Można zapytać wtedy, jak sami chcieliby zostać potraktowani w podobnej sytuacji, np. gdyby przyłapano ich podczas napadu jedzenia. Niektórzy zaczynają też rozumieć wagę problemu dopiero, gdy dowiedzą się o możliwych problemach zdrowotnych, które występują lub mogą się pojawić u pacjenta - dodaje.
- Psychoedukacja jest stałym elementem nurtu behawioralno-poznawczego, w którym pracuję. Z mojego doświadczenia wynika, że pozyskanie odpowiedniej wiedzy pomaga zarówno rodzinie, jak i samym pacjentom, którzy dzięki temu mogą spojrzeć na swój problem od innej strony. Czasami niezbędne jest też objęcie opieką terapeuty całej rodziny; podczas pracy z klientem przyglądamy się funkcjonowaniu całego systemu rodzinnego i bywa, że - zwłaszcza w przypadku nastolatków czy młodszych pacjentów - to właśnie w jego mechanizmach tkwi jedno ze źródeł problemu - mówi psychoterapeutka.
Maria zaczęła szukać pomocy dopiero wtedy, gdy problemy z jedzeniem doprowadziły do pojawienia się u niej myśli samobójczych. Choć pomocy potrzebowała natychmiast, zetknięcie się z publiczną służbą zdrowia wywołało tylko kolejne traumy. - Na wizytę u psychiatry czekałam trzy miesiące. Pomijam już nawet fakt, że mogłam nie dożyć wizyty; rozumiem, że są kolejki, że trudno się dostać do lekarza. Ale to, że pani doktor wyśmiała mój problem, powiedziała, że zmyślam, i sugerowała, że jestem wariatką... - wspomina oburzona.
W gabinecie dostała też skierowanie na państwową terapię - kolejny miesiąc oczekiwania na wizytę diagnostyczną, potem trzy - na rozpoczęcie cyklu ośmiu spotkań. - Jakoś udało mi się do nich dotrwać; tylko po to, by usłyszeć, że "trzeba myśleć pozytywnie, a wtedy wszystko się ułoży" - opowiada zrezygnowana. Ulgę przyniosły jej dopiero wizyty w prywatnym gabinecie terapeutycznym.
Magdę na rozpoczęcie terapii namówił partner. Pomogło, choć na spotkania z psychologiem i psychodietetykiem musiała chodzić ponad dwa lata. - Doszłam do etapu, w którym ta anarchia żywieniowa przejęła kontrolę nad moim życiem. Nawet gdy jadłam zdrowo, obsesyjnie myślałam o tym, czy na pewno jest już ze mną dobrze, planowałam posiłki z kilkutygodniowym wyprzedzeniem; zadręczałam też rodzinę, bo miałam ciągłe huśtawki nastrojów, byłam psychicznym wrakiem. Gdyby nie terapia, sama bym sobie nie poradziła - mówi.
- Zaburzenia odżywiania najczęściej współwystępują z zaburzeniami lękowymi (np. fobią społeczną) czy depresyjnymi, często są to również zaburzenia osobowości czy też różnego rodzaju uzależnienia. Czasami może być też tak, że to właśnie w wyniku zmagania się z zaburzeniami odżywiania u pacjenta rozwinie się np. depresja - komentuje Dudzińska. Jak dodaje, tych problemów nie można bagatelizować; osoba cierpiąca na zaburzenia odżywiania, by zakończyć cierpienie, może nawet odebrać sobie życie.
W przypadku Marii terapia przyniosła poprawę; od pół roku je "normalnie", ma dużo energii, wierzy, że problemy z jedzeniem już nie wrócą. To jednak nie koniec jej zmagań. - Moje ciało po latach walki jest w fatalnym stanie. Pomijając już względy zdrowotne, wstydzę się siebie. Jestem szczupła, ale mam cellulit i rozstępy, których nie powstydziłaby się kobieta po kilku porodach. Nie chodzę na plażę, nie uprawiam też seksu, chyba że jest ciemno albo mogę zostać choć częściowo w ubraniu. Wiem, że to nie jest normalne, ale nad tym pracuję. A to się liczy - zaznacza.
Magda dwa miesiące temu rozstała się z narzeczonym, znowu je. Wróciła na terapię, ale jest zmęczona walką. - Czuję się tak, jakbym zaczynała wszystko od nowa, jakby nic się przez ten czas nie zmieniło. Nie mam już na to siły - przyznaje.
Informacje na temat zaburzeń odżywiania i terapii: http://centrumzaburzenodzywiania.pl/taxonomy/term/6
Adresy gabinetów, fora: http://www.jedzenie-kompulsywne.pl/pomoc
*Cytat pochodzi z piosenki zespołu Joy Division "Isolation". Imiona bohaterek zostały na ich prośbę zmienione.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS