"Mam swoje podejrzenia i będę o nich mówić" [OPOWIEŚĆ MATKI IWONY WIECZOREK]

Nazywam się Iwona Kinda-Wieczorek i jestem matką Iwony. Gdy zaginęła, miała 19 lat. Dziś jestem przekonana, że to było morderstwo. Minęły już 4 lata [17.07-red] i nadal policji nie udało się wykryć sprawcy. Ale ten, kto to zrobił, niech nie śpi spokojnie. Mam swoje podejrzenia i nie spocznę, dopóki nie dojdę prawdy.

Od 4 lat codziennie myślę o mojej córce. Śpię w jej pokoju. Regularnie dzwonię na policję, sprawdzam każdy ślad. Cały czas zastanawiam się, co jeszcze mogę zrobić. Może po przeczytaniu mojej historii ktoś sobie coś przypomni? Może to co mnie spotkało, pozwoli komuś w podobnej sytuacji podjąć właściwe kroki.

Iwona ma swoje pierwsze "dorosłe" wakacje

Jestem fryzjerką. Latem 2010 prowadzę salon w Sopocie, tuż przy "Monciaku". Początek sezonu oznacza dużo pracy. Zwłaszcza że jest wspaniałe lato. Do Trójmiasta przyjeżdża mnóstwo ludzi. W kurorcie letnie miesiące są najważniejsze, wszystko tętni życiem, wtedy zarabia się pieniądze na zaległe rachunki i żeby odłożyć na zimę. Pracy dużo, nadgodziny codziennie do 21, czasami dłużej.

Iwona zdaje maturę i w lipcu 2010 chce jeszcze zapewnić sobie miejsce na studiach. Ma dobre oceny, składa papiery na Politechnikę, Uniwersytet Gdański. Najbardziej zależy jej na stosunkach zagranicznych w Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Poza tym chce zrobić prawo jazdy. Marzy o tym od dawna. Wkrótce ma już zacząć jazdy z instruktorem.

- Mamusiu, zabiorę ci twojego starego "punciaka", a ty sobie kupisz nowy.

Urabia mnie prawie codziennie:

- Przecież nie będę autobusem i SKM-ką tłuc się codziennie do Gdyni?

Czeka już tylko na informację z uczelni. Nigdy się nie dowiaduje, że się dostała. List z uczelni przychodzi 2 dni po jej zaginięciu.

Zaginiona Iwona WieczorekZaginiona Iwona Wieczorek fot. arch. prywatne

Na razie odpoczywa i napawa się wakacjami. Chodzi na plażę i imprezy. Zastanawiamy się nad wycieczką do Hiszpanii. Ma to być nagroda za studia. I taki początek jej dorosłego życia.

Iwona idzie na imprezę z Kasią, starszą koleżanką ze szkoły. Spotyka tam fajnego kolegę, na imię ma Paweł. Bardzo jej imponuje. Na kolejnej imprezie też go spotyka. Tym razem jest z dwoma kolegami - Adrianem i Markiem.

- Są tacy poukładani, mają coś w głowach, są dorośli - opowiada mi.

Pytam: - Który ci się podoba? Znów chcesz mieć chłopaka?

- A gdzie tam, na razie nie. Są wakacje, chcę być wolna.

Ma już za sobą szkolne miłości, chłopców, którzy nosili jej torbę. Niedawno rozstała się z Patrykiem. Córka lubi mi się zwierzać. Czasami zwracam jej uwagę, ale to nigdy nie są to jakieś poważne sprawy. Jej znajomi chyba ją lubią, łatwo nawiązuje kontakty. I ja też mam z nią dobry kontakt. Nie czuję, że ma przede mną jakieś poważne sekrety. Czasami to nawet ja każę jej zamykać drzwi do pokoju, bo nie chcę słuchać jej rozmów przez telefon czy tego klikania w komputer. Owszem, czasami się sama zamyka, jak to nastolatka. Ale ona nie potrafi przede mną utrzymać żadnej tajemnicy. Wytrzymuje dzień albo dwa. Potem musi to z siebie wyrzucić. Jak jest na kogoś zła albo ją ktoś wkurza. Potrafi przyjść wściekła, zatrzasnąć drzwi i zażądać, żeby nikt się do niej nie odzywał. Potem, jak przy śniadaniu pytam, co się stało, to czasami jeszcze mnie zbywa. Aż w końcu sama wszystko opowiada. To są normalne problemy nastolatek. Nic nadzwyczajnego. Rozmawiam z nią o tym często, radzę jej. Czasami słucha, czasami nie. Mam poczucie, że mam dobry wgląd w jej życie. Może nie wszystko wiem od razu, ale w końcu, stopniowo, wszystko mi opowiada. Może to dlatego, że jestem fryzjerką? Ludzie często mi się zwierzają, opowiadają różne rzeczy. To trochę jak praca w konfesjonale.

Mamo, jak mam się ubrać?

Po kilku tygodniach znajomości z tamtym towarzystwem Iwona chwali się, że chłopcy zaprosili ją do Dream Clubu w Sopocie. Razem z nimi chce też iść Adria, koleżanka Iwony, która mieszka w bloku obok. Ale ona ma dopiero 17 lat. Chłopcy zapewniają je jednak, że mają tam chody i na pewno wejdą.

Iwona jest strasznie zadowolona i podekscytowana. Nigdy tam jeszcze nie była, a dużo o tym miejscu słyszała. Także ode mnie. Byłam tam ze dwa razy razem z moim mężem Piotrem. To wielki, elegancki klub.

Pyta mnie przez parę dni z rzędu: - Mamo, jak tam się tam trzeba ubrać?

Trochę jej doradzam. Iwona zapewnia mnie, że cały czas będą razem z tymi chłopcami, że oni je wprowadzą, będą się nimi opiekować.

Aż nadchodzi 16 lipca. Przygotowania są niesamowite. Jak do studniówki.

To jest piątek, normalny dzień mojej pracy. Zrywam ją z łóżka i pytam: - Jadę na 9, jak chcesz, to zabierz się ze mną.

Ona jest dość wygodna, nie przepada za SKM-ką. Marudzi, prosi, żeby jechać trochę później.

- Nie mogę, bo mam klientkę.

- Oj, ty nigdy nie możesz. Masz swój salon, a pracujesz najwięcej.

Więc z miną na kwintę jedzie ze mną. Ciężko jej wytłumaczyć, że nie mogę przychodzić, na którą chcę. W salonie robi paznokcie, włosy i wraca do domu. Chce się jeszcze zdrzemnąć, wykąpać.

Piotr, jej ojczym wraca z pracy ok. 17. Iwona jeszcze jest w domu, ale zaraz bierze torbę, prostownicę, żeby jeszcze każde zagięcie włosów sobie poprawić i naręcze ciuchów. I idzie do Adrii, klatkę obok, żeby tam się szykować. Dzwoni do mnie: - No już jestem u Adrii. Zaraz wychodzimy, idziemy najpierw na ognisko, a do Dream Clubu później, około 22-23.

- Tylko bądź ostrożna.

- Mamo nie martw się. Przyjadą po nas i będą z nami cały czas.

- O której wrócisz?

- Może będę nocowała u Adrii. Tak jak zawsze.

- Dobra, tylko żebyś zadzwoniła, że wszystko jest w porządku, bo wiesz, że ja mam słabe serce i nie możesz mnie wpędzić do grobu.

- O mamuś, mamuś, kocham cię, nie przejmuj się.

Ja nie wiem, gdzie ma być to ognisko. Później powiedzieli mi, że przy domku babci Pawła na ogródkach działkowych w Sopocie.

Zobacz wideo

Przed 8 dzwoni Kasia i pyta: gdzie jest Iwona?

Z pracy wracam późno, o 21.30. Strasznie zmęczona. Coś jem, bo cały dzień nie było nawet chwili, żeby coś do ust włożyć. Kąpię się i kładę spać, bo rano znów o 8 umówiona jest następna klientka.

Piotr jest w domu, jest zły: - Taka ładna pogoda, może byśmy gdzieś poszli?

- Daj spokój, pójdziemy w sobotę, padam z nóg.

Dla mnie zawsze praca jest najważniejsza, nie lubię nawalać. O 22.30 już śpię. Jest gorąco jak cholera, 30 stopni, upał. Żeby szybko zasnąć, biorę pół tabletki Imovanenu. Taki środek na zasypianie.

Piotr wstaje między 3 a 4. Zawsze się tak budzi. Idzie wtedy do dużego pokoju i coś sobie ogląda w telewizji. Zanim wstaje, mówi mi: - Iwona z Adrią już są na osiedlu. Tak głośno gadają, że wszystko słychać.

- To już wróciła - myślę. Przewracam się na drugi bok i znów zasypiam.

Później dowiem się, że Piotr źle zrozumiał rozmowę. Iwony nie było na osiedlu. Adria rozmawiała z nią przez telefon. Pewnie kilka razy mówi "Iwona" i dlatego on jest przekonany, że są tu obie.

Mój budzik dzwoni o wpół do siódmej. Robię śniadanie. Wtedy widzę, że nie ma moich butów. Nowych szpilek, które właśnie kupiłam i nawet jeszcze nie nosiłam. Wściekłam się i od razu dzwonię do Iwony. Mam gdzieś, że śpi sobie po nocy u Adrii. Chcę ją opieprzyć, nakrzyczeć, że pewnie zniszczyła mi buty na tej imprezie. No ale telefon jest wyłączony.

- No poczekaj, policzymy się później.

Chwilę później, jeszcze tak przed 8 dzwoni telefon stacjonarny. Piotr odbiera.

- Czy jest Iwona?

- Jest.

I woła mnie. Telefon do mnie? O tej porze? Może coś się stało? Wtedy ta dziewczyna w słuchawce mówi Piotrowi, że chodzi o "małą" Iwonę.

- Nie, nie ma, jest u Adrii - mówi jej Piotr. I pyta, co się stało. Kasia tłumaczy mu, że umówiła się z Iwoną na 8 na siatkówkę na plaży. Trochę się dziwię. O 8 rano? Co one nienormalne? Po imprezie? Dla mnie to było strasznie dziwne. Iwona potrafi spać po takiej imprezie cały dzień. Pierwsza, druga to najwcześniej, żeby się obudziła. Więc nie rozumiałam, dlaczego Iwona miałaby się umówić na 8 na plażę. Zwłaszcza że ona była taka solidna, jak się już umówiła z koleżankami, to było święte. Ona mogła do domu się spóźnić, ale z koleżankami zawsze była solidna.

Poza tym jeszcze nigdy do Iwony nikt nie dzwonił o tej porze. Zwłaszcza na telefon stacjonarny.

No nic. Jadę do pracy. Znów mnóstwo roboty, upał okropny po prostu, ok. godz. 13 przychodzi chłopak. Później okazało się, że to jest Adrian. Wchodzi, rozgląda się.

- Słucham, czego pan sobie życzy?

- Chciałem umówić ciocię do fryzjera?

- Strzyżenie, czesanie?

- Chyba czesanie.

Umawiamy godzinę, ale ciocia nie przychodzi. Między 15-16 przychodzą Kasia i Adrian. Mówią, że chyba coś się stało, bo nie wiedzą, gdzie jest Iwona. Rozpoznaję Adriana.

- Tak, to ja byłem z tą ciocią, chciałem się rozejrzeć za Iwoną. Może ona jest u babci czy u innej rodziny?

- Niemożliwe. Po co by miała jechać do babci do Gdyni?

No, ale obdzwaniam. Wszędzie: nie ma, nie ma, nie ma...

Zaczynamy chodzić po Sopocie i jej szukać. Na molo, na Monciaku, na promenadzie.

Jestem w szoku. Oni opowiadają mi, że o 3 w nocy w trakcie zabawy w klubie pokłócili się z Iwoną i ona sama poszła do domu. Najpewniej na piechotę, bo pieniędzy na taksówkę nie miała. Płaczę i szukam jej po mieście. Aż zaczyna padać mocny deszcz, jest taka krótka burza. Nie chce mi się wierzyć, że ona postanowiła iść na piechotę do domu. Jest na to za wygodna. Co się stało? Dzwonię też do Piotra i mówię mu, że Iwona zginęła.

- A przestań, wracaj do domu, się martwisz, płaczesz bez sensu, znajdzie się.

- Nie, idę na policję.

- Rób, jak uważasz.

Policjant: Wróci, to pewnie jakaś namiętność

Na policję to już przychodzą wszyscy, którzy byli z Iwoną w nocy: Adrian, Marek, Adria i Paweł.

Podchodzę do okienka.

- Chciałam zgłosić zaginięcie córki.

- To proszę czekać.

W końcu nas wysłuchuje.

- Od kiedy jej nie ma?

- Od 3 rano. Wracała z imprezy i nie doszła do domu.

- Pewnie zabalowała. Wróci, jest pewnie u jakiegoś kolegi.

- Proszę pana, to niemożliwe. Wszystkie osoby, które wczoraj z nią były, są tutaj. A jej nadal nie ma.

- A wszędzie pani szukała? Eeeee.... na pewno wróci. Tydzień, dwa wróci. Pewnie jakaś namiętność, he, he...

Mało szału nie dostaję.

- Gdyby to była namiętność, to ja bym była do takiego zachowania przyzwyczajona. Nie byłabym tutaj u pana, tylko spokojnie czekała w domu. Ale taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, nie mam żadnych powodów, żeby podejrzewać, że uciekła. Coś jest nie tak.

- Niech pani nie przesadza.

Mam ochotę rzucić się na niego z pięściami. Całe szczęście, że oni tam mają taką grubą szybę, bo nie wiem, co mogłabym zrobić. Czuję się zlekceważona. Jeszcze pyta cztery razy, czy na pewno chcę zgłosić zaginięcie? Jakbym była jakimś intruzem na tej policji. I jeszcze każe mi godzinę czekać na kolejnego pana, który spisuje protokół. Kończymy o 22.

Potem wszyscy razem jedziemy do mnie do domu. Zaczyna się debatowanie. Przyjeżdża moja kuzynka, przychodzi mama Adrii. Zastanawiamy się, co się wydarzyło. Siedzimy do późna.

Ciągle wracają do kłótni z Iwoną. Nikt jednak nie umie mi rzeczowo wyjaśnić, o co była ta awantura. Zresztą nie wiem tego do dziś. Oni twierdzą, że Iwona obraziła się o nic. Kasia mówi, że ona na tej imprezie nie była. Z Iwoną umówiła się na siatkówkę. Dlatego dzwoniła. Później, chyba od policji dowiedziałam się, że Kasia dzwoniła, bo poprosił ją Paweł. Nie wiem, dlaczego kłamała. Nie wiem dlaczego Paweł, choć pokłócili się "o nic", szuka jej już od rana. Przecież powinien myśleć, że ona śpi po imprezie. I jest na niego obrażona.

W końcu wszyscy wychodzą i ja zostaję sama. Płaczę. Nic innego jak morderstwo nie przychodzi mi do głowy. W żadne ucieczki z domu nigdy bym nie uwierzyła, to było po prostu niemożliwe. Zostawało tylko, że stało się coś złego.

Paweł. Przychylny, pomocny. Zakochał się w tej Iwonie czy co?

Następnego dnia cała ta ekipa znów przychodzi. O 13-14. Mówią, że gdzieś tam już jeździli, szukali. Takim wodzirejem tych poszukiwań jest Paweł. On tym steruje, zastawia się, gdzie jest monitoring, decyduje, gdzie jechać. Chłopak wydaje mi się taki przychylny, pomocny, nawet się zastanawiam, czy zakochał się w tej Iwonie czy co? Przecież, aż tak dobrze się nie znali. Nic między nimi nie było.

Ta pozostała dwójka, Adrian i ten Marek trzyma się raczej z boku. Stoją przy swoim mercedesie i czekają, co im się każe robić. Paweł zaś dwoi się i troi. Jest bardzo aktywny, zainteresowany, zatroskany. Jestem zbudowana, jakich Iwona ma kolegów.

Wpadamy na pomysł, żeby wieszać kartki ze zdjęciem. Najpierw sami je drukujemy. Potem kolorowe robi moja siostra. Na drugi czy trzeci dzień zaczynamy je wszyscy wieszać. Gdzie się tylko da. Paweł załatwia komunikat w Telewizji Gdańsk. Oni są tam bardzo mili, nie biorą w końcu pieniędzy, obiecują, że będą puszczać to 3 dni. W ogłoszeniu jest mój numer.

Dzięki temu zaczynają się telefony. A, że widziano ją na półwyspie, a to w Jastrzębiej Górze, a to na Helu i tak dalej. Jeździmy, sprawdzamy, informujemy policję, wieszamy ulotki. Jeździ Paweł, Adrian, moja siostra, mój szwagier.

Cały czas zastanawiamy się, co jeszcze możemy zrobić. Ktoś wpada na pomysł, żeby wynająć prywatnego detektywa. Gdzieś dzwonię, ale to sezon urlopowy i nikt nie chce się tak szybko podjąć. A jeżeli już, to za 4 tysiące dziennie. Wtedy ktoś rzuca nazwisko Rutkowski. Trochę się z tego śmieję, bo Rutkowski to tylko na filmach i gdzie tu będzie do Gdańska, do mnie przyjeżdżać. Ale mówię, żeby znaleźli numer i chcę dzwonić. Pierwszy do dzwonienia wyrywa się jednak Paweł. Rutkowski prosił o telefon za pół godziny. Wtedy dzwonię już ja. To już jest 5. albo i 6. dzień poszukiwań. Spotykamy się z nim w jego hotelu o 9 rano. Ja z Piotrem oraz Paweł, Marek i Adrian. Chłopcy mu opowiadają, co się stało. Rutkowski długo się nie zastanawia:

- Ona nie żyje, jest tylko pytanie, kto to zrobił.

Ja się rozpłakałam.

Młodzież zaczęła się obruszać.

- No jak to? To pewnie nas pan podejrzewa?

Zaczynają rzucać między sobą różne głupie komentarze.

Ja chcę znaleźć moje dziecko. Nie dyskutować o Rutkowskim

Rutkowski zaczyna od pytań o monitoring: - Czy policja jakiś zabezpieczyła?

Mówimy, że nie. Jedziemy razem z nim do Sopotu. Pokazuję mu drogę, jaką Iwona powinna iść, skoro wracała do domu. Dochodzimy do restauracji Sanatorium. Rutkowski dostrzega kamerę, szuka menedżera. Dostaje zgodę właściciela budynku i ma monitoring. Widzimy też kolejną kamerę przy wejściu 63, to był monitoring Straży Miejskiej w Gdańsku. Też zaczynamy go załatwiać.

Wieczorem oglądamy monitoring z Sanatorium. Znów płaczę. Widać Iwonę, jak idzie do domu. W ręku ma te cholerne buty.

Rutkowski zwołuje konferencję prasową. Jestem wściekła na policję. To już 9 dni po zaginięciu i okazało się, że policja nic nie robi, nie prowadzi żadnego śledztwa.

Policja wzywa mnie na przesłuchanie. Najpierw się chwalą odnalezieniem Iwony na tym monitoringu. Zaraz potem wypytują mnie o Rutkowskiego. Co on robił? Co planuje? Jakie stosuje metody?

Nie wytrzymuję: - Niech mnie pan nie pyta o Rutkowskiego i jego plany. Tu moje dziecko zaginęło, tym się zajmijcie. Mnie interesuje odnalezienie mojego dziecka, a nie co robi Rutkowski.

- A czy pani wie, że on działa metodami nie zawsze legalnymi? Że nie ma nawet licencji prywatnego detektywa?

- Panie, mnie to nie in-te-re-suje! Ja chcę znaleźć moje dziecko. Nie dyskutować o Rutkowskim.

A oni dalej mi udowadniają, że oni są dobrzy, a Rutkowski zły. I tylko to ich interesuje. To prawda, Rutkowski ma za sobą epizod w areszcie, jest po jakiś przejściach z prokuraturą i sądem.

- Czy pani wie, jaki on jest? Nie powinna się pani z nim zadawać.

- Dajcie mi spokój. To moja sprawa, żaden inny detektyw nie chciał się tego podjąć. A Rutkowski tak. Od razu coś wykrył. Mnie nie interesuje, kto znajdzie Iwonę? Byleby się znalazła.

- Czy ma pani z nim podpisaną umowę?

- Umowę to ja mogę podpisać z samym diabłem. Byleby tylko odnalazł moje dziecko. Ja chcę wiedzieć, co się stało - teraz to już do nich krzyczę.

- Jest pani taka roztrzęsiona, potrzebuje pani pomocy psychologa. To my pani go damy.

Idę do tego psychologa. Ten młody człowiek jest bardziej przerażony ode mnie. Sam potrzebował pomocy, tak się przejął moją obecnością. Wytrzymuję u niego 15 minut. Kilka tygodni później sama znajduję sobie odpowiedniego lekarza i próbuję leczyć się z tej traumy.

I jeszcze jedno o Rutkowskim: z mojego punktu widzenia, on z tego co mógł, to się wywiązał. Chce ode mnie 15 tysięcy złotych. Za prowadzenie sprawy od początku do końca. Ci inni detektywi to chcieli po 4 tysiące dziennie. Nie czuję się w żaden sposób przez niego pokrzywdzona. Wręcz przeciwnie.

Policja dzień czy dwa później robi konferencję prasową. Pokazują ten monitoring z wejścia 63. Na nim widać Iwonę, jak idzie do domu. Jest godz. 4.12 w nocy.

Jelitkowo, 18 lipca 2010 roku, godz. 4.12. Iwona Wieczorek przy wejściu na plażę nr 63, za nią widać idącego 'mężczyznę z ręcznikiem'Jelitkowo, 18 lipca 2010 roku, godz. 4.12. Iwona Wieczorek przy wejściu na plażę nr 63, za nią widać idącego 'mężczyznę z ręcznikiem' fot. materiały operacyjne Policji

Ale Rutkowski też już go miał. Cała ta konferencja jest tylko po to, żeby się przepychać z Rutkowskim. Zaczął się taki wyścig w mediach: kto będzie lepszy, kto pokaże, że coś robi. Ale dni mijają i nic się nie dzieje.

Iwona Kinda Wieczorek i Krzysztof Rutkowski Iwona Kinda Wieczorek i Krzysztof Rutkowski  Fot. Dominik Werner / Agencja Wyborcza.pl

Zrywa liście z drzew, przeżuwa je i mówi: Za rogiem jest ścieżka, którą Iwona poszła

W tym momencie o całej sprawie jest już w Polsce głośno. Wydzwaniają do mnie różni ludzie. Niektórzy proszą, żebym nawiązała kontakt z Krzysztofem Jackowskim, tym jasnowidzem z Człuchowa. Robię to. On żąda, żebym do niego przyjechała. Odmawiam, bo chcę być w Gdańsku, szukać córki. Jedzie moja siostra ze szwagrem. Z rzeczami Iwony, bo tak chce Jackowski. Opowiada im, że Iwona jest na półwyspie. Że ktoś ją porwał, jakieś dwie osoby. Że zmierzają w kierunku Rewala, że tam się zatrzymają, że jest tam jakaś duża impreza. No i tam będą trochę balować, a potem chcą ją wywieźć do Europy Zachodniej. Postanawiamy wydrukować dużo ulotek i wysłać tam kogoś. Nawet z sołtysem Rewala rozmawiam przez telefon. Bardzo miły i uczynny człowiek. Niestety, nie pamiętam, jak się nazywa. Dzwoni do mnie kilka razy, zapewnia, że uruchomił policję. I, że będą mieli tam oko na osoby podobne do Iwony. Oczywiście żadnych śladów Iwony ani w Rewalu ani na półwyspie nikt nie znajduje.

Dzwonię znów do Jackowskiego. Jestem trochę zła: - Wie pan co? Pan jest takim świetnym jasnowidzem, to może pan przyjedzie do Gdańska i pokaże nam miejsca, gdzie była Iwona.

- Nie, absolutnie. Jestem chory na serce, nigdzie nie jadę, to jest kawał drogi.

- My przyjedziemy po pana, przenocujemy.

- Nie ma mowy.

Kilka dni później zjawia się w Gdańsku. Zaprosiła go telewizja Polsat. Przychodzi do mnie do domu, wieczorem, ok. 20.

- Do mnie pan nie chciał, a do telewizji natychmiast pan przyjechał?

- Sprawa mnie zainteresowała - tłumaczy.

Daje mi w kość tego wieczoru. Chce, żeby mu pokazać, którędy Iwona mogła wracać do domu. Prawie do północy latam z nim po tych kniejach. Następnego dnia rano spotykamy się z tą telewizją. Ja patrzę, co on robi, a on pokazuje im wszystko, co ja pokazywałam mu poprzedniego dnia. Zachowuje się jak nawiedzony. Biega jak szalony. Zrywa liście z drzew, przeżuwa je i mówi: - Czuję, że tam za rogiem jest ścieżka, którą Iwona poszła.

Ja się w tym momencie jestem załamana. Mam tego dość. Nie chcę patrzeć, bo to co on pokazuje, to ja mu mówiłam dzień wcześniej. Więc to nie jest żadne jasnowidzenie, tylko oszukiwanie. Idę, nie uczestniczę w tym programie do końca.

Rok temu Jackowski znów się niestety pojawia. Raptem razem z jednym dziennikarzem oświadczają, że są bliscy rozwikłania zagadki. Chodzą po tym parku. Ściągają mnie na miejsce i pokazują jakieś stare szmaty - granatowy T-shirt w rozmiarze XL. Mówię, że Iwona nigdy nie miała czegoś takiego. Następnego dnia czytam, w "Dzienniku Bałtyckim", że znaleziono granatową spódniczkę, którą Iwona miała na sobie w dzień zaginięcia. Policja organizuje wielkie przeszukanie parku. Farsa, 3 lata po zaginięciu. Ale policja nie ma wyjścia, boją się, że media się na nich rzucą. Znajdują jakieś stare łachy i kości. Badają i okazuje się, że są zwierzęce. Jeszcze na koniec muszę uczestniczyć w przeszukaniu jakiegoś rowu. Policjanci nakłuwają jego dno długimi harpunami. Potem je wyciągają i patrzą, co się zahaczyło. Robi mi się niedobrze, bo za każdym razem boję się, że wyciągną część Iwony... Odchorowuję to. Nie chcę, żeby Jackowski zajmował się Iwoną.

Iwona płacze i chce na wigilię być w domu

Mija tydzień za tygodniem. Zaczynam się rozglądać po ludziach wokoło mnie i zastanawiać, kto coś ukrywa, kto może mieć coś wspólnego z zaginięciem Iwony. Najbardziej zadziwia mnie Paweł i znajomi, z którymi Iwona spędziła wieczór. Wychodzi dość dziwna sprawa z ich wyprawą na półwysep z ulotkami. Ta czwórka jedzie tam jednym samochodem. Drugim jedzie moja siostra ze szwagrem. Tam się spotykają i ona pyta ich, gdzie już powiesili ulotki i gdzie pytali o Iwonę. Żeby nie chodzić po tych samych miejscach. Siostra ma wrażenie, że kręcą. Więc ona jedzie na kemping, na którym rzekomo już byli, potem na drugi. A tam nie ma żadnych ulotek, żadnych plakatów ani nikt nie jest odpytany. Nikt ich tam nie widział. Po powrocie mówi mi wprost: - Zacznij ich obserwować.

Od tego momentu zaczynam się zastanawiać. Czy naprawdę chcą mi pomóc czy raczej chcą wiedzieć, co się dzieje w poszukiwaniach?

Zaczyna się jesień. Nie ma już żadnych nowych wątków ani śladów. Wyjaśnia się to, co mogło: jest nagrany na monitoringu "mężczyzna w bermudach". Nie ma ciągle drugiego z nagranego mężczyzny. Tego z ręcznikiem. Prawdę mówiąc nie dziwię się. To mógł być każdy, nawet cudzoziemiec, który był wtedy w Polsce na wakacjach. Trudno jednak ich tak naprawdę podejrzewać. Tamtej nocy na tej promenadzie było mnóstwo ludzi. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś tam atakuje Iwonę.

Ujawniają się hochsztaplerzy. Opowiadają mi jakieś historie, chcą wyłudzić pieniądze. Pierwszego policja zatrzymuje dość szybko. Najgorszy był taki jeden, który zgłasza się po roku. Później okazało się, że był z Częstochowy. Dostaję od niego zdjęcie Iwony. Jakby nowe, żadne z tych, która ja miałam. To jest nawet wiarygodne. Ma inne włosy, ale jest podobna. To daje mi ogromną nadzieję. Pisze, że wypuści ją za 800 tysięcy złotych. Wymieniamy esemesy. Mówię o wszystkim policji. Każą mi poprosić go o zdjęcie z aktualną gazetą. On przesyła to zdjęcie. To trwa długo. Raz się odzywa, raz milczy kilka tygodni. Przed świętami Bożego Narodzenia pisze: "Kiedy będą pieniądze? Iwona płacze i chce na wigilię być w domu". To jest straszne. Przestaję spać, nie mogę pracować. I wtedy policja go łapie.

Okazuje się, że przerabiał zdjęcia z internetu. Potem proces, chłopak dostaje 6 lat. Bardzo dużo. Ja na 3 miesiące idę na zwolnienie. Nie mogę pracować.

Ludźmi, którzy na mnie i Iwonie żerują, to też niektórzy dziennikarze. Broń Boże, nie wszyscy. Większości jestem ogromnie wdzięczna za pomoc w nagłośnieniu sprawy. Ale zdarzali się tacy zupełnie bez sumienia. "Fakt" opisał zupełnie nieprawdziwą historię o tym, że Iwona była przed śmiercią torturowana. Ze szczegółami. Zmyślili wszystko. Po co? Pomyśleli, co ja czuję, czytając takie okropieństwa?

Jest też jeden dziennikarz, który szczególnie tkwi mi w pamięci. Sylwester Latkowski z tygodnika "Wprost". Jest u mnie jakieś 15 minut. Potem pisze artykuł, z którego wynika, że moja rodzina to mafia, a Iwona zadawała się z bogatym biznesmenem i też miała swoje za uszami. Stek ordynarnych kłamstw. Przeraziłam się po przeczytaniu tego. Powoływał się tam na jakiś anonimowych informatorów w policji. Zadzwoniłam na policję. Tam mi powiedzieli, że niektórzy dziennikarze często tak ubarwiają swoje teksty. A ci informatorzy najczęściej nie istnieją. Pozwać "Wprost" i Latkowskiego? Mam ważniejsze rzeczy na głowie.

Powiedzcie mi co się stało, a przestanę szukać Iwony. Inaczej nie spocznę

Iwona Kinda-Wieczorek, matka Iwony ze zdjęciem córkiIwona Kinda-Wieczorek, matka Iwony ze zdjęciem córki Fot. Dominik Werner / Agencja Wyborcza.pl

Prawdziwe policyjne śledztwo trwa od czasu, gdy sprawę od komendy w Sopocie przejmuje policja i prokuratura z Gdańska. Po kilku tygodniach od zaginięcia Iwony. Wtedy dopiero przesłuchują osoby, które spędziły z Iwoną ostatni wieczór. Po kolejnych kilku miesiącach proponują im badanie wariografem. Jeden z nich - Paweł - najpierw odmawia. Po 3 miesiącach sam się zgłasza na badanie. Badania nic nie wykazują. Ja mam wątpliwości. Dużo na ten temat czytam. Do takiego badania można się przygotować. Gdyby przesłuchano ich na samym początku, to miałyby to sens. A tak... to mnie to nie przekonuje.

Do dzisiaj nie wiadomo, o co się pokłócili z Iwoną. Dlaczego dzwonili rano? Niby, bo umówiła się o 8 na siatkówkę? Przecież powinni myśleć, że jest na nich wściekła i śpi. Ostatni ślad, że jeden z nich zgłosił w tym samym czasie rozbicie samochodu, też jest zastanawiający. Ale teraz szukanie tego samochodu i śladów w nim nic nie da. Trzeba było to robić wtedy. Zresztą oni dysponowali wieloma samochodami.

Policja przez te wszystkie lata nie znajduje żadnych nawet dowodów na potwierdzenie pobocznych hipotez - tajemniczego mężczyzny z ręcznikiem czy mitycznego wypadku samochodowego, po którym kierowca zapakował Iwonę do auta i zniknął.

Jeśli chodzi o najważniejszy wątek, czyli sprawdzenie, czy ci jej znajomi mieli z tym coś wspólnego, to zaczęło się za późno. To trzeba było zrobić od razu. I porządnie. A oni tylko z nimi grzecznie rozmawiali. To nie było ostre przesłuchanie.

Ja nikogo nie oskarżam. Mam tylko wątpliwości. Bo policyjne śledztwo było słabe, bo niektórzy za dużo kłamali w tak poważnej sprawie. Może moje podejrzenia są całkowicie błędne. W takim razie już teraz przepraszam. Ale ktokolwiek to zrobił, musi wiedzieć jedno - nie przestanę szukać, dopóki się nie dowiem, co się stało. Przestanę, jak się dowiem.

Więcej o: