"Wprost" przekazał mediom część wywiadu, który ukaże się w jutrzejszym numerze tygodnika. Publikujemy ten fragment w całości.
Piotr Nisztor: Najpierw dwa słowa wstępu. Gdy pojawiła się informacja o tym, że zbieram materiały do książki o Janie Kulczyku, zacząłem dostawać gigantyczną ilość telefonów, ludzie chcieli się ze mną spotykać.
Podejrzewam, że to zelektryzowało ludzi, którzy po prostu chcieli wyrwać pieniądze od Kulczyka.
Chociażby przekazując informacje, które zdobyliby po rozmowach ze mną.
Był sierpień 2011 r., telefonicznie dobijał się do mnie Jan Piński. Spotkałem się z nim w Warszawie po moim powrocie z urlopu w Egipcie. Piński zaproponował, żebym sprzedał prawa do książki. Padła konkretna suma: 300 tys. zł.
Ale ja się, oczywiście, nie zgodziłem. Jestem dziennikarzem, który nie wchodzi w takie relacje. Gdybym sprzedał, książka nigdy nie ujrzałaby światła dziennego, a ja chciałem ją wydać. Piński, z którym miałem wtedy dobre relacje, namawiał, żebym w tej sytuacji przynajmniej się spotkał z "Długim". Czyli z Giertychem, którego już wcześniej znałem. Podobnie jak z Janem Pińskim byłem z nim na ty. Takie spotkanie zostało zorganizowane. Odbyło się 18 sierpnia 2011 r.
To był 2011 r., miałem wtedy 26 lat. Pracowałem w "Rzeczpospolitej" jako dziennikarz.
Nigdy nie napisałem tekstu, za który wziąłbym pieniądze niebędące wierszówką albo pensją z gazety. Niektórzy mogą powiedzieć, że upadłem na głowę. Że mogłem zgarnąć kasę, miałbym spokój i nie byłoby tego całego zamieszania.
Po tym, co zaproponował mi Piński, spodziewałem się, że w trakcie spotkania padną kolejne dziwne propozycje. Wiedziałem, że będę sam, a naprzeciwko mnie będą Piński i Giertych. Zaprzyjaźnieni z sobą i mocno zainteresowani zrobieniem jakiegoś interesu na książce, którą szykowałem. Zaproponowali mi odkupienie praw do książki, nie zgodziłem się na to.
Powiedziałem Pińskiemu, że nie wchodzę w takie interesy, i tyle.
Nagrałem rozmowę, którą wam przekazałem. Każdy dziennikarz śledczy, który szedłby na takie spotkanie, zrobiłby to samo co ja. Było dwóch blisko związanych z sobą ludzi, którzy mieli wspólny i dość dziwny interes. Chciałem mieć dowód. To chyba oczywiste.
Absurdalne. Od dłuższego czasu słyszałem plotki rozsiewane przez osoby związane z Pińskim, że sprzedałem książkę, że się dogadałem. Totalna nieprawda, rozpowszechniana w ramach zemsty. Mam czyste sumienie. Rozważam występowanie na drogę sądową przeciw ludziom, którzy te kłamstwa kolportują.
Gdy odbywała się rozmowa z Giertychem, miałem rzeczywiście umowę z wydawnictwem. Jednak wkrótce potem osoby z wydawnictwa powiedziały, że nie mogą tej książki wydać pod własną firmą, że jest druga, która ją wyda. Umowa poszła do kosza, podpisaliśmy drugą.
Tak. Dalej był kolejny zakręt. Ludzie z wydawnictwa zadzwonili do mnie ponownie z tekstem: "Słuchaj, bo tu jest problem. To podpiszemy trzecią umowę z jeszcze jakimś innym trzecim podmiotem". Odpowiedziałem im: "Panowie, bądźmy poważni, nie róbmy sobie jaj". Ewidentnie widać, że się czegoś bali.
Tak to odebrałem. W tym samym czasie nastąpiły zmiany właścicielskie w "Rzeczpospolitej". Zacząłem otrzymywać nieformalne informacje, że jako osoba zajmująca się różnymi kontrowersyjnymi tematami wylecę z gazety. Nie myliłem się. Zostałem zwolniony.
Nikt się nie zgłosił, nikt tej książki nie chciał.
Nie. Może to był błąd. Byłem strasznie zawiedziony tamtą sytuacją.