Jacek Hugo-Bader przeprasza, ale zapewnia, że nie popełnił plagiatu. "To zła karma, klątwa. Poniosła mnie materia?"

Bardzo mi przykro, że autorzy tekstów, z których korzystałem, czują się okradzeni, ale to, co zrobiłem, to nie był plagiat. Jedynie niechlujstwo czy nieświadoma inspiracja - tak można by streścić list Jacka Hugo-Badera zamieszczony w dzisiejszym "TP". Reporter odpowiada na zarzuty, jakoby w swojej książce o tragedii na Broad Peak "Długi film o miłości" skopiował fragmenty tekstu zamieszczonego w "TP". - Być może to znak czasów, przedstawianie czyichś tekstów jako własnych nikogo już nie gorszy - komentuje sprawę Piotr Mucharski, naczelny "Tygodnika Powszechnego".

"Chcę powiedzieć, że jest mi bardzo przykro, że Panów Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego postawiłem w trudnej sytuacji, że czują się okradzeni, oszukani. Pokornie przepraszam" - tymi pojednawczymi słowami Jacek Hugo-Bader zaczyna list opublikowany w dzisiejszym wydaniu "Tygodnika Powszechnego". To odpowiedź na tekst sprzed tygodnia zarzucający Hugo-Baderowi, że w jego książce "Długi film o miłości", poświęconej tragedii na Broad Peak, znalazły się fragmenty przepisane z tekstu opublikowanego w marcu tego roku w "Tygodniku Powszechnym". Zarzuty tygodnik poparł dość jednoznaczną ekspertyzą kancelarii adwokackiej. Nie chodzi o skopiowanie pojedynczych sformułowań czy określeń, ale o całe zdania z artykułu Bartka Dobrocha. Bez powołania się na źródło.

Książka Dobrocha i Wilczyńskiego "Broad Peak. Niebo i piekło" dostępna jest tutaj>>

Nonszalancja? Niechlujstwo? Inspiracja?

Hugo-Bader nie wypiera się podobieństw. W typowy dla siebie, emocjonalny i bezpośredni sposób pisze o sprawie: "Cholerny świat! Dlaczego zrobiłem coś tak niechlujnego? Może przez emocje, złą karmę, klątwę wiszącą nad moją książką od dnia, gdy ją wymyśliłem. Nie zdziwiłbym się, gdyby platynowy meteoryt spadł z nieba i pieprznął w drukarnię, w której ją drukowano. Pisałem 'Długi film o miłości' w makabrycznie trudnym okresie mojego życia, wszystko się gruchotało, co widać w książce i wywiadach, których udzieliłem na jej temat".

Reporter przyznaje się do wszelakich wad swojego charakteru i niedoskonałości własnego warsztatu. Kaja się, ale zarzut o plagiat uważa za przesadę. "To nie plagiat na litość Boską - chodzi o kilka zdań, sześć, dziewięć... Podobnych. Może to tylko nonszalancja, niechlujstwo? Albo nieświadoma inspiracja? Może poniosła mnie materia?". W książce jest 350 tysięcy znaków, to pewnie z 60 tys. słów z 10 tysięcy zdań - przekonuje. Przypomina, że przecież powszechną praktyką jest korzystanie ze źródeł i opracowań innych autorów, by uzupełnić własne teksty o informacje, których samodzielnie nie ma jak zdobyć. Zastrzega oczywiście, że źródła należy cytować albo omawiać. Choć w książce tego nie robi.

Mucharski: "Nie rozumiem prób rozgrzeszenia reportera"

W sprawie Jacka Hugo-Badera zabiera głos redaktor naczelny "TP". Piotr Mucharski zwraca uwagę, że ta sprawa to jedynie symptom znacznie poważniejszego problemu, jakim jest zmieniające się podejście do własności intelektualnej czy, jak pisze, po prostu "powszechne przyzwolenie na kradzież". - Być może to znak czasów i korzystanie z efektów cudzej pracy bez podania źródeł stało się na tyle powszechną praktyką, że przedstawianie czyichś tekstów jako własnych nikogo już nie gorszy - pisze redaktor naczelny "TP".

Dodaje, że nie rozumie prób rozgrzeszenia reportera, które płyną również ze środowiska literackiego. Jedni uważają zarzuty "TP" za przesadne ("to zaledwie kilka zdań w grubej książce"), inni podważają opinię kancelarii jako że materiał "dotyczy autorów konkurencyjnych dzieł, poświęconych temu samemu tematowi". - W podtekście: reporter uznany, pisarz o bogatym dorobku, powinien być postacią chronioną - w jego przypadku zapożyczenia są pomijalną częścią warsztatu - kwituje Mucharski i odsyła wszystkich wątpiących w słuszność zarzutów do ekspertyz prawników. Na wszelki wypadek "TP" publikuje dziś kolejną opinię prawników w tej sprawie, tym razem innej kancelarii.

Co z tą prawdą?

Sprawa plagiatu to nie jedyne kontrowersje, jakie wywołała książka Hugo-Badera. Swoje zastrzeżenia do książki zgłaszał jeden z opisanych w niej bohaterów, himalaista Jacek Berbeka , brat zmarłego na Broad Peaku Macieja. To właśnie Jacek Berbeka zgodził się na udział Jacka Hugo-Badera w wyprawie po ciała zmarłych na Broad Peak, którą reporter opisał w swojej książce.

Emocje wzbudziła też wypowiedzi Hugo-Badera w rozmowie z dziennikarzem "Dwutygodnika" , gdzie reporter przyznaje, że w książce są fragmenty, które wymyślił. "Jest na przykład fragment, w którym dwóch nieżyjących już bohaterów rozmawia na szczycie. Nikogo poza nimi tam nie było. A ja napisałem dialog, który zmyśliłem. To okropnie brzmi, prawda? Ale tak było." - przyznaje Hugo-Bader. W książce zaznaczył jednak, że dialog został przez niego zmyślony.

Reporter wyjaśnia, że takie "zmyślenia" są jego zdaniem dopuszczalne w literaturze faktu, choć nie ma na nie miejsca w pracy reportera gazetowego. - Literatura faktu to literatura i fakt. Wszystko zależy od stosunku tych składników. Reporter gazetowy musi zapomnieć o literaturze. Jemu nie wolno o milimetr rozminąć się z faktami. Gazety mają mnie informować. Reporter książkowy może pójść w literaturę - przekonuje Hugo-Bader.

"Ładne kwiatki. Specjalista od literatury faktu ogłasza, że prawda jest w niej nieobowiązkowa" - komentował w "Dużym Formacie" wypowiedzi swojego kolegi po fachu Wojciech Tochman. Autor głośnych reportaży o Rwandzie i Bośni przekonywał, że dla niego reguły literatury non fiction są dość proste: "Fakty są święte". - Nie można ich zmyślać ani przekręcać. Poza jednym wyjątkiem, kiedy musimy chronić bohatera, czyli z ważnych powodów uniemożliwić jego rozpoznanie - stawia sprawy jasno reporter GW.

Więcej o: