Otwarcie się RFN pod rządami Brandta na blok radziecki wywołało nieufność u sterników amerykańskiej polityki odprężenia. Oto największy sojusznik w Europie Zachodniej na własną rękę, a za plecami USA, może dobić politycznego interesu ze ZSRR Breżniewa...
Do niedawna nikt nie wiedział jednak, że Nixon i Kissinger ze szczerego serca życzyli Brandtowi szybkiej śmierci. Tygodnik "Der Spiegel" opublikował tej wiosny zapis rozmowy prezydenta i jego sekretarza stanu z lutego 1973, kiedy to obydwaj dowiedzieli się o zmianach rakowych w krtani kanclerza i ostrym zapaleniu jego strun głosowych.
"To jednak nie jest złośliwy rak" - zagadnął mocno rozczarowany Kissinger. "Chce pan powiedzieć, że na nieszczęście cieszy się on dobrym zdrowiem" - dopowiedział Nixon. "Niestety, wygląda na to, że będziemy musieli się nadal z nim użerać, ech" - żachnął się finalnie Kissinger. "To dureń", spointował prezydent. "Tak, to dureń", kiwnął głową sekretarz stanu.
Brandt zmarł na raka 20 lat później, Nixon spory szmat czasu po nim, Kissinger ukończył właśnie 90 lat. I cieszy się dobrym zdrowiem. Oraz powszechnym szacunkiem. Z okazji dziewięćdziesiątki niemiecki MSZ oraz ministerstwo obrony fundują na uniwersytecie w Bonn katedrę im. Kissingera, który jak wiadomo, po uchwaleniu ustaw norymberskich jako Żyd musiał uciekać z III Rzeszy do USA. Tam nie tylko zrobił oszałamiającą karierę polityczną, ale dorobił się Łuku Triumfalnego jako geniusz tzw. Realpolitik.
Nic nie słychać, by opublikowanie rozmowy w najbardziej poczytnym tygodniku nad Renem przekreśliło plan ufundowania katedry przez oburzonych cynizmem Kissingera Niemców.
Dialog prezydenta i jego sekretarza stanu w etyczno-moralnym wymiarze bulwersuje. W 1973 roku odpowiadał on jednak amerykańskiej racji stanu. I w przypadku natychmiastowego ujawnienia nie zaszkodziłby w żaden sposób obydwu politykom na wewnętrznym parkiecie.
Na tym tle wypowiedzi ministra Sikorskiego nie przekraczają progu etyczno-moralnego, są dużo mniej cyniczne niż przytoczony tu dialog ze szczytów kraju wzorowej demokracji i misyjnego na nią nawracania reszty świata. Podobnie jak rozmowa Nixona i Kissingera, tak i elukubracje ministra Sikorskiego odsłaniają oburzonym tajniki kuchni politycznej, w której jeśli nie wypali plan A, trzeba mieć w szufladzie plan B.
To kuchnia, gdzie kraje łączą interesy, a nie abstrakcyjne "przyjaźnie" - nieszczęsne pokłosie peerelowskiej propagandy, grasującej po dziś dzień w umysłach nad Wisłą. A wszystko spięte jest naczelną racją stanu państwa. Pojęciem, jakie w dziejach ludzkości ukuł kardynał Richelieu. Ten w istocie książę Kościoła dla dobra Francji sprzymierzył się z muzułmańską Turcją przeciwko katolickim Habsburgom.
W przypadku Polski racja stanu służy obecnie interesowi także tych obywateli, którzy ochoczo walą w ministra Sikorskiego. Bo w lutym 2014 roku, w momencie nagrania jego wywodów, uległość Polski i UE wobec USA, z najsłabszym prezydentem od czasów Cartera, szkodziła własnym, polskim i unijnym, interesom. Nie tylko w kwestii Rosji, ale także poprzez nabranie wody w usta w stolicach europejskich wobec procederu inwigilacji internetu w Unii i podsłuchu telefonów jej liderów, w tym także kanclerz Merkel, przez amerykański wywiad NSA. I jak do dziś szkodzi Wspólnocie polityka premiera Camerona, szantażującego ją wyjściem Wielkiej Brytanii ze struktur unijnych.
Co by powiedzieli wszyscy ci obrońcy Camerona i Obamy, oburzeni cynizmem Sikorskiego i gromko żądający jego głowy, na to, że choćby podczas takiej konferencji europejskiej w Genui 1922 osobisty reprezentant Ojca Św. Piusa XI, Giuseppe Pizzardo, późniejszy kardynał, z dala od oczu pobożnych wiernych, ochoczo przepił szampana z wysłannikiem niejakiego Lenina, ministrem Cziczerinem? I zrobił to w imię watykańskiej racji stanu - uzyskania wolności dla posługi Kościoła katolickiego w kraju bolszewików, który tępił katolików jak szarańczę.
Sam Pius XI sporo się już wtedy nauczył. Bo jeszcze gdy jako nuncjusz apostolski w Polsce telegrafował do papieża Benedykta XV, że wobec nawałnicy bolszewickiej na Warszawę zostaje w polskiej stolicy, jako polityczny żółtodziób doczekał się papieskiej reprymendy. Papież odpowiedział rzeczowo: "Wyjeżdżaj natychmiast, potrzebuję dobrych dyplomatów, nie męczenników".
Politykę zagraniczną trzeba zostawić profesjonalistom. Takim Pizzardom, Sikorskim. I rzecz jasna Kissingerowi. Przynajmniej tak długo, jak żyją. Jeden i drugi. Bo kardynał Pizzardo dzięki łasce Stwórcy cieszył się długim życiem, ale swoją misję w służbie watykańskiej racji stanu zakończył w 93. roku życia.