W stenogramach drukowanych i umieszczanych na stronie "Wprost" znajdujemy wiele błędów. "Dygotalny" Jerzy Hausner z rozmowy ministra Sienkiewicza z Markiem Belką okazuje się jednak "piwotalny" - od "piwot", czyli obrót. Według stenogramów Hausner "dodaje grawitacją" Radzie Polityki Pieniężnej. Językoznawcy szybko jednak domyślili się, że chodzi o "gravitas", a więc "znaczenie". - To oznacza "znaczenie". Pan profesor Hausner ma takie znaczenie, że przydaje RPP dodatkowego znaczenia swoją osobą. Doprawdy nie można się na to obrazić - tłumaczył Belka w TVN24.
W innym fragmencie rozmowy pojawia się stwierdzenie: "Trzeba serdecznie ze wszystkimi możliwymi lanserami podziękować hrabiemu von Rostowskiemu". Co miał na myśli Marek Belka? Zapewne "lansady", czyli "podskoki", z którymi należy pożegnać ministra.
W tygodniku, w rozmowie Radosława Sikorskiego z Jackiem Rostowskim zamienione zostały też podpisy do wypowiadanych kwestii, a sama rozmowa odbyła się w restauracji Amber Room, a nie jak podano w Sowa & Przyjaciele.
Największym błędem jest jednak opisany przez "Wprost" "deal Seremeta z Tuskiem". Z prokuratorem generalnym miał się zdaniem Sikorskiego układać nie Tusk, a PiS, co wyraźnie słychać na nagraniu. Pomyłka została sprostowana, ale już po ukazaniu się wydania denuncjującego układ premiera z prokuratorem.
Do tego ostatniego błędu odniósł się redaktor naczelny "Wprost". - Z ubolewaniem czytam to, że pomyłka jednego słowa w tym zalewie słów, jest traktowana jako nasz brak solidności. Kto ujawnił zapis audio, dzięki czemu można to sprostować? My. My niczego nie ukrywamy - mówił Latkowski i dodał, że zapis nie jest takiej jakości, by można było wszystko wychwycić.
- Wcześniej zarzucano nam, że napisaliśmy dygotalny, a nie piwotalny. Rzeczywiście to ma kluczowe i fundamentalne znaczenie dla sprawy? Nie ma absolutnie żadnego - stwierdził.
Czy rzeczywiście powinno się przymknąć oko na błędy, które pojawiły się w ostatnich tekstach tygodnika? I czy pośpiech redakcji, który niewątpliwie się do nich przyczynił, był usprawiedliwiony - jak zapewnia Latkowski - chęcią ochrony państwa polskiego?
- Błędy w tekstach "Wprost" są rzeczą drugorzędną, chociaż świadczą o tym, że swoją polityczną robótkę dziennikarze robili pobieżnie. To nie jest żadne dziennikarstwo śledcze. Nie było żadnego interesu dla państwa polskiego, by w takim pośpiechu to publikować, by powiedzieć: wróg już na granicach, wyrzucamy to w takiej formie, w jakiej mamy - mówi nam publicystka Janina Paradowska.
Zaznacza także: - Najobrzydliwsza w tym wszystkim jest metoda manipulacji, wyjmowanie z nagrań pewnych fragmentów, zanim ludzie poznają całość. Latkowski może tłumaczyć błąd "dealu Tuska z Seremetem" mówiąc, że przecież opublikowali nagrania. Ale zanim to zrobili, słynny układ stał się przedmiotem debaty politycznej, utrwalił się w świadomości ludzi, którzy przecież nie musieli później odsłuchać taśm.
Publicystka uważa, że redakcja nie ma prawa do usprawiedliwiania swoich błędów. - Za publikowaniem tych nagrań, poza rozmową Nowaka z Parafianowiczem, na pewno nie stoi interes Polski. Dziennikarze "Wprost" uczestniczą w jakiejś rozgrywce, świadomie bądź nie. A wydawcy może zależy na tym, by się odbić finansowo. Jeżeli redakcja przyzna, że chciała wywołać polityczną burzę, to ja powiem "w porządku". Ale niech się wtedy nie powołuje na jakiekolwiek standardy dziennikarstwa, niech nie usprawiedliwia błędów i literówek pośpiechem. Bo w takiej sprawie każda literówka może mieć znaczenie - zaznacza Paradowska.
- Ja opieram się na znanej mi literaturze zachodniej omawiające dobre i złe przypadki tego typu w obszarze dziennikarstwa śledczego. Dziennikarze śledczy w krajach zachodnich nigdy nie publikują nagranych materiałów in extenso [w całości - red.] - stwierdził prof. Maciej Mrozowski, prawnik, medioznawca, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i wykładowca SWPS. Jego zdaniem nagrania stanowią tylko materiały, na których należy pracować i które należy weryfikować. - Jest zasada, że trzeba sprawdzić co najmniej u dwóch źródeł. W dziennikarstwie śledczym mówi się, że nawet w kilku. My przetwarzamy to na własny materiał. Piszemy artykuł, z którego wynika, że nasi dziennikarze ustalili daną rzecz, w podtekście - mamy na to dowody, fragmenty możemy zacytować i dopiero oskarżać - dodał.
Prof. Mrozowski uważa, że "Wprost", publikując wszystkie nagrania, "robi ludziom wodę z mózgu". - O co właściwie oskarża "Wprost" szefa MSZ? Że używa brzydkich słów, nie kocha Amerykanów czy nie ma złudzeń, co do tego, kim jesteśmy dla USA? Niech wskażą paragraf zarządzenia czy zasad dyplomatycznych, które zostały złamane. Coraz więcej ludzi jest coraz bardziej zagubionych. "Wprost" robi skandaliczną robotę, mieszając ludziom w głowach - oburzał się.
- Od dłuższego czasu narasta we mnie straszna niechęć do absolwentów dziennikarstwa, których pomagałem kształcić przez 35 lat - skonstatował.
Krytyczny wobec ostatnich artykułów "Wprost" jest także dziennikarz Jarosław Gugała. - Dobre dziennikarstwo polega na tym, że dziennikarze muszą dowieść, że dołożyli wszelkiej staranności w przygotowaniu materiału. Błędy w tych tekstach świadczą o tym, że nie dołożyli. Widać, że było to robione w pośpiechu - stwierdza.
- W takich sprawach pośpiech w ogóle nie jest wskazany. Tylko "Wprost" miał te materiały (opublikowane w ostatnim numerze), dziennikarze mogli się z nimi zapoznać, przeanalizować je. A oni zamiast tego, opublikowali coś, czego prawdopodobnie sami nie rozumieją i na dodatek w pośpiechu, źle opracowując i robiąc błędy. To jest kompromitacja - zaznacza dziennikarz.
Gugała zwraca także uwagę na samą treść materiałów "Wprost". - To jest nie do obrony. Gazeta opublikowała fragmenty, które umniejszają albo wręcz niszczą autorytety różnych ludzi i instytucji poprzez łapanie za słówka. Weźmy przykład Marka Belki. Rozciąganie prywatnych słów na czyjeś kompetencje jest nieuczciwą manipulacją. Belka nie jest prezesem NBP dlatego, że nie przeklina, ale dlatego, że jest wybitnym profesorem ekonomii i człowiekiem, który pełnił już w życiu ważne funkcje państwowe.
Gugała zwraca także uwagę na postać Hausnera. - On również jest szanowanym ekonomistą, do tego jest w dobrych relacjach z Belką. A przez złe, prymitywne odczytanie przez "Wprost" tego, co mówił szef NBP, zrobiono jakąś niebotyczną aferę, która nie ma nic do rzeczy - stwierdza.
- To wszystko jest naganne. Wyłapywanie sensacji - nieumiejętne, bo z błędami - przesuwa typ dziennikarstwa śledczego na tabloidalne mielizny - stwierdza Gugała.
A co pośpieszne wypuszczanie niedopracowanych artykułów świadczy o całej branży? - Polskie dziennikarstwo sięga dna. My wszyscy powinniśmy się stuknąć w tej chwili i w piersi i w głowę. Na całym świecie są tabloidy, ale są i poważne media. A my się zanurzyliśmy wszyscy w jakimś tabloidalnym szambie i po prostu się w nim babrzemy. Zamiast poważnego analizowania materiałów, jest pogoń za sensacją i wyssane nie wiadomo skąd emocje. I jeżeli tak mają wyglądać media w Polsce, to lepiej, żeby ich nie było - puentuje Gugała.
- Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS