Minister sprawiedliwości Marek Biernacki nie pozostawił dziś suchej nitki na prokuraturze, która w środę wieczorem przeprowadziła kontrowersyjną akcję w tygodniku "Wprost" związaną z próbą zabezpieczenia nielegalnie nagranych rozmów ważnych urzędników państwowych.
Były porównania do "straży miejskiej", kilkukrotne wytykanie błędów i braku dobrych chęci. A przecież nie dalej jak wczoraj Prokurator Generalny Andrzej Seremet zapewniał, że cała interwencja została przeprowadzona z poszanowaniem obowiązującej litery prawa.
Kilka godzin po konferencji ministra Biernackiego Prokuratura Generalna po raz kolejny zabrała więc głos. Co ciekawe, na konferencji nie wystąpił jednak sam Andrzej Seremet, a jego rzecznik prasowy - Mateusz Martyniuk.
Prokurator ten zwrócił uwagę, że działania w tygodniku "Wprost" zostały przedsięwzięte w związku z poważnym przestępstwem polegającym na podsłuchiwaniu ważnych polskich polityków. Problem w tym, że w przedstawionej przez Ministerstwo Sprawiedliwości informacji jest z kolei mowa o prokuratorach, którzy postanowili zaingerować w konstytucyjny ład prawny, mając na uwadze tylko domniemane przestępstwo i to takie, które jest zagrożone zaledwie karą dwóch lat pozbawienia wolności. No więc jak jest naprawdę? Bo obie te opinie wyglądają na maksymalnie skrajne.
Zarówno przedstawiciel Prokuratury Generalnej, jak i przedstawicielka praskiej prokuratury (która prowadziła czynności w redakcji "Wprost") podczas swoich wystąpień podkreślali fakt, że ministerstwo nie wskazało żadnych konkretnych przepisów, które mieli naruszyć śledczy.
I rzeczywiście: resort nie przedstawił "twardych" dowodów na naruszenie prawa, ale co rusz wspominał o mniejszych i większych naruszeniach procedury. (Więcej o tym w naszym tekście: "Co prokuratura spartaczyła podczas interwencji w tygodniku "Wprost"? 7 grzechów głównych według ministerstwa").
Martyniuk z Prokuratury Generalnej podnosił też argument, że "prokurator nie ma obowiązku zabezpieczania sądu i nie informuje go o planowanych działaniach". A ten "brak gotowości" jakiegokolwiek sądu w dniu interwencji wytykał w informacji minister Biernacki.
Różnica zdań między instytucjami dotyczyła także tego, czy działalność śledczych mogła sparaliżować pracę redakcji. Według PG nie zachodziła taka obawa. Co innego uznał resort sprawiedliwości. W tym wypadku jednak to strona rządowa zdaje się mieć rację. Gdy w środę w nocy byliśmy w redakcji "Wprost", dziennikarze tego pisma informowali nas, że mieli wysyłać nowy numer do drukarni, ale zablokowała to interwencja śledczych.
Wprawdzie zarówno Prokuratura Generalna, jak i praska prokuratura zapowiadają publikację nagrań wideo, które mają przedstawić "prawdziwy" przebieg wydarzeń w redakcji tygodnika, ale szkopuł w tym, że nie wiadomo, kiedy to się stanie (prawdopodobnie, najpóźniej do wtorku). W końcu mamy w Polsce przecież "długi weekend".
Renata Mazur, rzecznik prasowa praskiej prokuratury żaliła się też, że ministerstwo nie zapytało śledczych o ich wersję wydarzeń. I rzeczywiście - informacja przedstawiona przez ministra Biernackiego opierała się głównie na informacjach pozyskanych od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i policji. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że to właśnie Prokuratura Generalna jako organ niezależny, nadzorujący pracę innych prokuratur, była uprawniona o występowanie o taką informację.
Jak można przypuszczać, ta poważna różnica zdań to coś więcej niż nieporozumienie. To raczej walka o przyszły kształt współpracy i dominację w sferze wymiaru sprawiedliwości pomiędzy ministerstwem a Prokuraturą Generalną. O szefie tej ostatniej instytucji nieraz już się mówiło, że nie jest najlepiej oceniany przez premiera Donalda Tuska. W końcu szef rządu w zeszłym roku przez wiele miesięcy trzymał Seremeta w prawnym klinczu, gdy dumał, czy podpisać sprawozdanie z działalności PG za rok 2012. W szczególnych wypadkach może też wystąpić do Sejmu z wnioskiem o odwołanie go z funkcji. Czy obecne wojenki podjazdowe są więc tylko przygrywką do kolejnej rozgrywki o głowę Seremeta?
Sam prokurator generalny wspomniał dziś podczas konferencji prasowej o możliwości swojej dymisji. Powiedział, miałaby się ona przyczynić do uspokojenia nastrojów, to "jest gotów to zrobić". Dodał tez jednak, że nie uważa, aby to była "właściwa droga".
Takie obawy ma najwidoczniej również sam zainteresowany. Na zwołanej wieczorem konferencji prasowej w Tarnowie, Andrzej Seremet mówił: - Odnoszę nieodparte wrażenie, że to całe zamieszanie, które się pogłębia, a nie było w intencji prokuratorów, powoduje, że jest sytuacja, w której dwie instytucje, prokuratura i minister sprawiedliwości znajdują się w sporze i tylko po części prawnym.
Po chwili zaś dodawał: - Jeżeli będziemy szli tą drogą, to doprowadzimy do osłabienia prokuratury totalnie i wtedy dopiero obudzimy się... Nie dokończę tej myśli - ostrzegał.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS