O sobie pisze, że jest reżyserem, scenarzystą, dziennikarzem oraz producentem filmów i wydawnictw fonograficznych. Na oficjalnej stronie Latkowskiego znajduje się lista nakręconych przez niego filmów dokumentalnych. Są tam m.in. słynni "Blokersi", pierwszy film o polskim środowisku hiphopowym, czy kontrowersyjne "Zabić Papałę" i "Pedofile". Dziennikarz jest też autorem kilku głośnych książek reportażowych, w których przedstawiał m.in. kulisy sprawy morderstwa Krzysztofa Olewnika i Marka Papały, czy traktujących o polskiej mafii.
Na stronie Latkowskiego próżno jednak szukać informacji o tym, co robił, zanim zajął się pracą dziennikarską.
Uciekając przed wojskiem, trafił do Wojskowych Zakładów Lotniczych, gdzie zajmował się obróbką skrawaniem. Szybko jednak tę profesję zamienił na... pracę w szkole. Uczył polskiego i fizyki, ale jak powiedział w rozmowie z "Playboyem" , na początku nie miał do tego żadnych uprawnień. "Wtedy wystarczyło mieć maturę, żeby uczyć" - mówił. Braki nadrobił w studium pedagogicznym, już pracując w szkole.
W 1989 r. zakładał pierwszy Komitet Obywatelski w dawnym województwie elbląskim. Z ramienia Komitetu w wyborach do Senatu startował Jarosław Kaczyński. Latkowski prowadził wtedy kampanię wyborczą Porozumienia Centrum, pierwszej partii braci Kaczyńskich - pisał w 2008 roku "Press" w obszernym materiale na temat Sylwestra Latkowskiego .
Tuż po przemianach ustrojowych postanowił zająć się handlem - pakował polski żel do włosów w zachodnie opakowania i na kilka miesięcy "wykasował wszystkich polskich producentów".
Kilka lat później w życiu naczelnego "Wprost" rozpoczął się okres, o którym dziś mówi niechętnie.
"Byłem prezesem jednej z pierwszych firm brokerskich. Z ludźmi, którzy są przy władzy, brałem udział w próbie korumpowania tego kraju, czyli robieniu interesów na koszt państwa. W końcu się wkurzyłem, bo nie mam ich natury i nie mogłem robić tego dalej. Uniemożliwiłem im skok na kasę. Upomniałem się o zainwestowane pieniądze. Zbuntowałem się" - mówił w "Playboyu". Wpadł - jak sam twierdził - bo robił interesy z politykami. Równocześnie przyznał, że "wrobiono go" i "siedział za niewinność, ale i tak mu się należało".
"Gazeta Wyborcza", powołując się na ustalenia prokuratury, podała, że Latkowski "brał udział w sprowadzeniu do Polski wynajętych na Litwie egzekutorów i zlecił im pobicie dłużnika".
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Latkowski został skazany na karę 2 lat i 3 miesięcy pozbawienia wolności za "wymuszenia rozbójnicze", a w więzieniu spędził 17 miesięcy.
Więzienie reżysera wspomina dwojako - w "Empik TV" mówił, że "odsiadka z mordercami była fajna", innym razem, że pobyt w więzieniu skutkuje "zadrą i upokorzeniem".
17 miesięcy pobytu w więzieniu, jakkolwiek go nie ocenia, przyniosło poważną zmianę w życiu Latkowskiego. Właśnie wtedy nawiązał znajomość z rugbystą Jakubem Szymańskim, trenerem drużyny Arki Gdynia, a od tej znajomości rozpoczęła się jego przygoda z filmem. W 2000 roku zrealizował film "To my, rugbyści".
Po serii mniej lub bardziej udanych filmów i współpracy z redakcją filmów dokumentalnych Telewizji Polskiej, powierzono mu stworzenie programu "Konfrontacje" w TVP2. To tam rozpoczęła się głośna sprawa "dziadka z Wehrmachtu". Jacek Kurski przyniósł do studia materiał, którego nie chciały pokazać "Fakty" TVN, a który miał wskazywać, że Donald Tusk kłamie na temat swojej rodziny.
Kontrowersji w programie było znacznie więcej, a środowisko dziennikarskie stopniowo odwracało się od Latkowskiego, jako dziennikarza niemerytorycznego, opierającego swoje wnioski na oskarżeniach i insynuacjach.
"Tak wyglądało prawie każde wydanie 'Konfrontacji': oskarżenia, dużo insynuacji, mało dowodów. Dochodziło do tego, że Latkowski zapowiadał wielką konfrontację przeciwników, ale ci często nie godzili się na występ, więc on sam opowiadał, kogo to niby miał gościć, ale nie wyszło" - pisał "Press".
"Konfrontacje" zniknęły z anteny w 2006 roku, gdy prezesem TVP został Bronisław Wildstein.
30 sierpnia 2007 roku w mieszkaniu reżysera zatrzymany został Janusz Kaczmarek, ówczesny szef MSWiA. ABW zatrzymało go pod zarzutem utrudniania śledztwa i składania fałszywych zeznań. Kaczmarek miał spędzić noc w domu Latkowskiego, gdy ten razem z Piotrem Pytlakowskim z "Polityki" przygotowywali materiał na temat domniemanego inwigilowania dziennikarzy.
"Zadzwonili do drzwi, pokazali swoją legitymację. Chcieli wejść, ja zablokowałem. Poinformowali o co chodzi - zrozumiałem, że nie mają nakazu rewizji. Tym bardziej ich nie wpuszczałem. Jakim prawem? Po drugie, bałem się, że będą mieli pretekst zajrzeć, co ja mam" - relacjonował Latkowski w rozmowie z Konradem Piaseckim z RMF FM .
W 2010 roku zaczął pracę we "Wprost". Na początku był dziennikarzem działu społecznego, rok później szefem newsroomu serwisów internetowych, by ostatecznie zostać redaktorem naczelnym.
W międzyczasie nadal tworzył filmy i książki, ale wszedł też w rynek muzyczny. Jacy wykonawcy korzystali z jego usług? Nie wiadomo. Latkowski uważa, że jego nazwisko przyciąga krytyków i nie zamierza działać na niekorzyść wykonawców. "Chłopcy kierują się prywatnym stosunkiem do Latkowskiego a nie tym, jaka dobra jest płyta. Nie ma sensu o tym mówić, chwalić się" - mówił o krytykach muzycznych w "Playboyu".
Przejęcie sterów we "Wprost" poskutkowało mocno reklamowaną zmianą polityki redakcyjnej - w mediach i outdoorze pojawiła się kampania "Nie ma świętych krów". "Pod kierownictwem Sylwestra Latkowskiego tytuł nabrał wyrazistości i jest obecnie jedynym polskim tygodnikiem, w którym funkcjonuje dział śledczy. Publikacje tygodnika WPROST coraz częściej są przedmiotem debaty publicznej i źródłem publikacji w innych mediach. Hasło: Nie ma świętych krów to swoiste credo redakcji, którą kieruje Latkowski" - chwaliło się wydawnictwo .
Za nowym credo redakcji rzeczywiście poszedł szereg głośnych publikacji - to "Wprost" m.in. ujawnił, że Sławomir Nowak pominął drogi zegarek przy składaniu oświadczenia majątkowego, co dla ministra transportu zakończyło się dymisją. Z drugiej strony "Wprost" Latkowskiego często stawia na tanią sensację - jak sprawa "pornoniani" Doroty Zawadzkiej , Wojciecha Fibaka, który miał umawiać znanych i bogatych mężczyzn z młodymi dziewczynami, czy Alicji Tysiąc, której wypowiedzi dziennikarka tygodnika zmanipulowała.
"Nawet nie gniewam się na niego o wygadywanie głupot. Oprócz urzędu skarbowego nikt z nim już nie rozmawia - mówił "Pressowi" Robert Leszczyński. Latkowski zarzucił mu, że - będąc pod wpływem alkoholu - podburzał Justynę Steczkowską, która w rezultacie kazała usunąć sceny z jej udziałem w filmie "Nakręceni".
Leszczyński nie mógł się bardziej mylić. Gdy ABW weszło do redakcji "Wprost", Latkowskiego bronili dziennikarze i politycy od prawa do lewa - Cezary Gmyz z Przemysławem Wiplerem z jednej strony i Piotr Ikonowicz z Arturem Dębskim z drugiej.
Krok dalej poszła Monika Olejnik, która zakomunikowała premierowi, że po tym, co się stało, całe środowisko dziennikarskie jest przeciwko niemu.
Na pewno całe środowisko medialne nie stoi jednak za Latkowskim, a część uważa nawet, że to, jak rozegrano wizytę ABW w redakcji, było akcją marketingową "Wprost". I o Latkowskim po raz kolejny jest głośno, a niespójne opinie premiera, MSW i prokuratora generalnego na temat akcji ABW tylko mu tego rozgłosu dodają.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS