Ku czemu zmierza afera z taśmami "Wprost"? Wojciech Czuchnowski z "Gazety Wyborczej" podkreślał w Radiu TOK FM, że czekają nas kolejne publikacje.
Wczoraj Bartłomiej Sienkiewicz, szef MSW i jeden z bohaterów nagrań, mówił, że jego "ostatnią misją" jest złapanie autorów nagrań. - Ale też, czego nie powiedziano głośno, ma nie dopuścić do tego, żeby dalsze nagrania dostały się do opinii publicznej. To niemożliwe, bo co miało zostać rozesłane, zostało rozesłane do kilku miejsc. Nikt tego nie powstrzyma - wskazywał dziennikarz.
- To nie do zahamowania, to lawina - wtórowała mu prof. Agnieszka Rother, politolożka z UW.
Jednak prowadzący audycję Jakub Janiszewski wskazywał, że afera zaczyna wyglądać niepoważnie. Zwłaszcza, kiedy ABW zatrzymuje menedżera restauracji, którego wspierać miał były oficer BOR . - To nie wygląda szczególnie serio - podkreślał.
Premier wiedział o publikacji "Wprost" już w czwartek [KULISY AFERY] >>>
- Gdyby chodziło o menedżera, toby przynajmniej znaczyło, że służby złapały koniec nitki. Ale teraz mamy informacje, że menedżer został zwolniony i nie postawiono mu żadnych zarzutów - wskazywał Czuchnowski. - Obawiam się więc, że służby działają na ślepo - dodał.
W kwestii autorstwa taśm pozostają więc domysły. - Wiadomo, że istniała profesjonalna grupa dokonująca nagrań. Redakcje, którym je oferowano, dostały pliki dźwiękowe i stenogramy z zaznaczonymi ciekawymi miejscami. To było profesjonalnie opracowane, wręcz jakby było zrobione przez firmę PR-owską - mówił Czuchnowski.
Skąd przekonanie o profesjonalnym charakterze podsłuchów? - Tam słychać dźwięk sztućców, słychać wręcz, jak przeżuwają. To profesjonalny sprzęt - mówił dziennikarz "Gazety Wyborczej". Jednocześnie przyznał, że z pomocą BOR-u politycy mogli się przed taką wpadką zabezpieczyć. Ale tego nie zrobili. To im zabrakło profesjonalizmu.
Janiszewski zauważył jednak, że polityków nagrywano już wcześniej. - Ale nie tak. Tusk miał rację, mówiąc, że to pierwszy taki przypadek, kiedy nagrywała niezidentyfikowana, zewnętrzna grupa - wskazywał Czuchnowski. - To nie było tak, że Ziobro przychodzi z gwoździem do Leppera. Ktoś z zewnątrz nagrywał i teraz rozdziela nagrania, próbując sterować sytuacją polityczną w Polsce - mówił.
- Ważnym motywem jest to, że autorzy nagrań nie chcieli za nie pieniędzy. A jednocześnie wykonali bardzo profesjonalną, kosztowną, czasochłonną i niebezpieczną robotę. To znaczy, że musieli mieć z tego korzyść, finansową lub polityczną - wyjaśniał Czuchnowski. - PiS za tym nie stał, bo sam był zszokowany tą sprawą - mówił dziennikarz. Obecnie popularnością cieszą się dwie hipotezy: że to sprawka obcych służb lub środowisk biznesowych zainteresowanych destabilizacją rządu. Zdaniem Czuchnowskiego obu nie da się wykluczyć.
- Nie szłabym w kierunku obcych służb i destabilizacji państwa. Prawda może się okazać bardziej trywialna. Wręcz tak komiczna, że sami się będziemy wstydzić - powątpiewała jednak prof. Rothert.
- Owszem, gdyby to były dwa, trzy incydenty. A ktoś to robił systematycznie, ponad rok, przepisywał i archiwizował. Wczoraj Sienkiewicz mówił wręcz, że dłużej. Hobbyści czegoś takiego nie robią - przekonywał Czuchnowski.
Wszyscy zastanawiają się też, co jest na nieopublikowanych dotąd taśmach. - Oczywiście krążą dzikie plotki. Najdziksze dotyczą domniemanych rozmów Jana Kulczyka z Pawłem Grasiem w kontekście kupna Ciechu. Ale konkretów nie ma - rozłożył ręce Czuchnowski.
Nisztor : Na nagraniach padają rzeczy, których wielu nie chciałoby usłyszeć >>>
Jednak nawet upublicznione taśmy nie są dostępne w całości. Czuchnowski przypomniał, że prokuratura zapowiedziała zwrócenie się do "Wprost" o wszystkie materiały. - Pytałem Sylwestra Latkowskiego, naczelnego tygodnika, czy to udostępnią. Nie udzielił jasnej odpowiedzi. Ale przyznał, że będą zmuszeni w całości powiesić to na stronie. To trwa 4 godziny i zawiera w 90 proc. prywatne elementy, których upublicznienie może być przykre dla innych osób. Ale - jak się wyraził - nie mają wyjścia - zakończył Czuchnowski.