"Zapier...my właśnie po mieście". Policja namierzyła prawdopodobnego kierowcę auta. W maju tym samym bmw uciekał drogówce znany drifter

Pirat drogowy, który opublikował na YouTube nagranie ze swojego szalonego rajdu po ulicach Warszawy, to najprawdopodobniej Robert N., ten sam, którego typowali wcześniej internauci - dowiedział się portal Gazeta.pl. Policja zaznacza: "Podejrzewaliśmy, że to może być on. Mieliśmy na liście dwa nazwiska". I przytacza historię z warszawskich ulic z maja br., w której udział bierze znany polski drifter.

W piątek w internecie pojawił się 12-minutowy film z szaleńczej jazdy sportowym bmw po ulicach Warszawy. Kierowca łamie mnóstwo przepisów: jedzie pod prąd, wjeżdża na skrzyżowanie na czerwonym świetle, porusza się z dużą prędkością slalomem między innymi autami.

W pewnym momencie mówi: "zapier...my właśnie po mieście, kur...a, się ganiamy z chłopakami...". Na filmie widać, jak kilkakrotnie ściga się z motocyklistami.

 

O filmie szybko zrobiło się głośno , a internauci ruszyli z własnym śledztwem. Udało im się ustalić nie tylko imię i nazwisko rzekomego właściciela , ale i dane jego firmy. Jednocześnie ruszyła lawina krytyki pod adresem policji, która w mediach twierdziła, że pirata drogowego nadal poszukuje.

Maj, to samo BMW, za kierownicą... znany drifter

Tymczasem nasz rozmówca w KSP podaje nieco odmienną wersję dotyczącą działań policji. - Kiedy dostaliśmy zgłoszenie w związku z tym nagraniem, bardzo szybko wytypowaliśmy dwóch ewentualnych kierowców. Jak? Po pierwsze, nie ma dwóch takich bmw w Warszawie. To konkretne jest bardzo charakterystyczne - mówi osoba znająca sprawę i przytacza historię z maja br.: - Dokładnie 24 maja policjanci próbowali zatrzymać do kontroli drogowej takie samo bmw, ale kierowca zaczął uciekać. Policjantom udało się go ostatecznie złapać. Jak się okazało, za kierownicą siedział Marcin C., dobrze znany w środowisku drifterów i osiągający sukcesy w tej dziedzinie (drifting to sport motorowy; technika jazdy w kontrolowanym poślizgu przy dużej prędkości). Nie miał jednak prawa jazdy, bo już wcześniej zostało mu sądownie odebrane - opowiada nasz rozmówca.

Policjanci zatrzymali C., a ten wskazał im osobę, która przejmie jego bmw. - Miał takie prawo. Powiedział, że zadzwoni do przyjaciela, aby ten odebrał auto. A kto był tym przyjacielem? Właśnie Robert N. - opowiada policjant.

Nasz rozmówca twierdzi, że nie było tajemnicą, iż obaj panowie lubią sobie poszaleć samochodami. Także N. startował w zawodach driftingowych. - Młodzi, z kasą, lubiący adrenalinę za kółkiem - opowiada nam osoba znająca sprawę. Stąd, po zajęciu się sprawą filmu z szalonego rajdu po ulicach Warszawy, od razu pojawiły się dwa potencjalne nazwiska - Marcina C. i Roberta N.

Zobacz wideo

Kara? 5 tys. zł grzywny, zabranie prawa jazdy...

Najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj dojdzie do zatrzymania w tej sprawie kierowcy bmw. Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendy Głównej Policji mówił w TVN24: - Możliwe, że jeszcze dzisiaj zapukamy do jego drzwi. Potrzebowaliśmy czasu, aby przejrzeć monitoring na tej trasie i ustalić, jak wyglądała osoba za kierownicą auta. Wszystko po to, by kierowca nie mógł stosować różnych kruczków prawnych w celu wywinięcia się od odpowiedzialności za to, co zrobił.

I dodał: - Kara powinna być jak najwyższa. Nasz kodeks zakłada w tym momencie, że w przypadku tego typu wykroczeń mamy do czynienia z karą grzywny do 5 tys. złotych, możliwością odebrania prawa jazdy na czas 3 lat, bądź też skierowania takiego człowieka na badania psychologiczne. Jeżeli nie ma prawa jazdy, jeżeli zostało mu wcześniej odebrane, to w takim przypadku łamie postanowienie sądowe. Choć z tego co wiem, to prawo jazdy ten człowiek ma, ale pewnie już bardzo krótko.

Sokołowski zaznaczył, że policja wspólnie z prokuraturą zastanawiają się, czy zachowania kierowcy bmw nie potraktować jako sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia i wtedy grozi do 3 lat więzienia. - Choć to już nie będzie takie proste - przyznał.

Rzecznik KGP przyznał także, że w internecie nie brakuje filmów z udziałem kierowcy tego bmw. - Wiemy także, że 2 lata temu auto uczestniczyło w jakiejś kolizji, prawdopodobnie uderzyło w słup. Te wszystkie informacje zbieramy, by przedstawić je sędziemu i aby mógł on zadecydować o jak najbardziej radykalnej karze dla tego człowieka - powiedział Sokołowski.

Minął 16 kamer miejskiego monitoringu?

Nawet po zatrzymaniu N. stołecznej policji może być jednak trudno uwolnić się od zarzutów o nieudolność. Film na YouTube trwa 12 minut i w tym czasie (na tej trasie), jak wyliczył reporter TVN Warszawa , kierowca minął 16 kamer miejskiego monitoringu. Co więcej, przejechał obok patrolu policji.

- Radiowóz, który był przez niego mijany, akurat obsługiwał wypadek drogowy. W tym momencie policjant nie może podjąć czynności, zresztą załoga usłyszała tylko szelest. Ten samochód przejechał tak szybko, że nie byli w stanie podjąć interwencji - tłumaczył to w rozmowie z TVN Warszawa rzecznik policji Robert Opas.

A Bartosz Milarczyk, rzecznik stołecznego ratusza, na pytanie, dlaczego pracownicy monitoringu nic nie zauważyli, odpowiada: - Być może w sytuacji, gdy samochód jedzie z prędkością 170 km/h na ekranie jest pół sekundy, sekundę, operator mógł go nie zauważyć.

Sokołowski z TVN24 zwrócił jednak uwagę na jeszcze jeden aspekt. - Dla mnie zastanawiającym jest też, że do nas nikt nie zadzwonił z informacją, że taki szaleniec pojawił się na ulicy. I tu nie chodzi o przerzucanie się odpowiedzialnością, ale o współpracę w celu poprawy bezpieczeństwa - powiedział.

Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS

Więcej o: