Prezentujemy fragmenty książki Marka Beylina "Spokojnie to tylko rewolucja", w której ocenia ćwierćwiecze polskiej wolności.
Rozdział 9: W stronę demokracji populistycznej
Populizm nie wyróżnia partii Palikota spośród innych, choć, przyznajmy, na polskim gruncie wybiła się ona na oryginalność. W Polsce, jak i w całej Europie rozkwitają populizmy władzy i opozycji, lewicowe i prawicowe, zainfekowane są partie środka i radykalne ugrupowania. Zresztą, populizmy towarzyszyły nowej Polsce od początku. Pisałem już o tym.
Jednak zmiana jakościowa i ilościowa nastąpiła w kampanii przed wyborami 2005 roku, gdy PO, PiS i Liga Polskich Rodzin wspólnie ogłosiły rewolucję moralną, przedstawiając dotychczasowe państwo i jego elity jako szulernię, gdzie gromadzą się męty i złodzieje oraz jako wytwór służb specjalnych i komunistycznej agentury. Był to sojusz chwilowy, bo jego zwornikiem były nie przekonania, lecz koniunktura na zwycięstwo. W ostatniej fazie kampanii PiS zaatakował PO jako liberałów nieczułych na los zwykłych ludzi i wygrał podwójnie: parlament i prezydenturę. Później dwuletnie rządy PiS-u z nagonek na różne środowiska, z przeciwstawiania złych i chciwych elit dobremu narodowi uczyniły kościec polityki. PiS już się nie zmienił, PO wyewoluowała w stronę miękkich postaci populizmu, charakterystycznych dla większości demokratycznych partii. Ale przede wszystkim od czasu tamtych wydarzeń nikt nie sądzi, że można uprawiać politykę bez populistycznych zabiegów. I bez populistycznej wyobraźni. Polityka stała się Midasem ułudy: wszystko, czego tknie, zamienia się w populizm.
Nasila się to, co istnieje jako możliwość demokracji: czerpanie siły politycznej z odwoływania się do "ludu" bądź narodu ponad zasadami państwa prawa. A także wzmożona fabrykacja "ludów", by narzucać dogodne podziały i dogodne problemy. To, rzecz jasna, marna, ale realna odpowiedź na aktywizację społeczeństwa poza tradycyjną polityką. Przykładów jest bez liku. Gdy jakiś czas temu, po kolejnej burzy wokół pedofilii, premier Tusk zapowiedział, że Polska będzie kastrować pedofilów, łatwo było o wrażenie, że tym przestępcom odmawia on człowieczeństwa, a obietnica zemsty na krzywdzicielach służy mu do porozumiewania się z narodem. Później premier po głośnych informacjach, że parę osób zmarło po zażyciu substancji stymulujących, tzw. dopalaczy, wsparł masową akcję zamykania sklepów z tymi używkami, nader sporną z punktu widzenia prawa. Miało to poprawić społeczne nastroje, a nie prawo. Zupełnie jak ustawa o "bestiach" sporządzona z naruszeniem standardów prawa po to, by kilku morderców nie wyszło na wolność, gdy skończą odsiadywać wyrok.
Zresztą, nawet poważne kwestie i debaty grzęzną w populizmach, skąd, bywa, już się nie podnoszą. Jeszcze za poprzedniej kadencji rząd zdecydował, że część składek na emerytury przesunie z prywatnych funduszy emerytalnych do państwowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Rozpętała się długa i namiętna dyskusja z udziałem większości uznanych w Polsce ekonomistów. Część tej decyzji broniła, część rząd krytykowała, ale po obu stronach argumenty merytoryczne mieszały się z demagogią. Sięgnął po nią także największy obrońca OFE Leszek Balcerowicz, nazywając posunięcie rządu wywłaszczaniem obywateli. Głos zabrał też premier: krytyków tego posunięcia określił jako "pseudoekspertów", a dyskusję próbował przemienić w spektakl, w którym po jednej stronie stoją marne elity, a po drugiej - przywódca i jego "lud".
Jak skomentował te ponadroczne spory dziennikarz ekonomiczny Rafał Hirsch z TVN CNBC: "Są dwa populizmy: taki, że OFE to grabież, i taki, że likwidacja OFE to grabież. Nie wiem, który śmieszniejszy". No właśnie, pośród emocji i walecznych perswazji argumenty już dawno uległy zatarciu. Choć największą siłę zyskało przeświadczenie Balcerowicza, że rząd zabiera ludziom pieniądze: prawdziwe, inwestowane na rynku składki zmienia w wirtualne, bo gwarantowane jedynie przez polityków. Rząd przeprowadził więc swoje, ale debatę wygrał Balcerowicz. Czy sprawiedliwie?
Dla mnie od początku była to dyskusja dwóch wiar. Czy lepiej gwarantuje emerytury państwo, czy rynek? Nie ma pewnej odpowiedzi, są tylko przeświadczenia. Choć historia społeczeństw wskazywałaby na państwo jako bardziej stabilnego gwaranta. Charakterystyczne dla tego długiego sporu, wciąż zresztą niezakończonego, bo decyzją o OFE zajmie się Trybunał Konstytucyjny, było to, że nader często umykało w nim sedno: tak czy owak przyszłe emerytury będą dużo niższe.
Cała ta debata, choć, powtórzę, w niemałej części merytoryczna, zasilała też populizm, wzmagając nieufność do państwa i polityków bądź, przeciwnie, do rynku. A wszystko to pod hasłem: tak cię łupią. Bo łatwo było o zbiorcze wrażenie, że i państwo, i rynek jedynie czyhają, by odebrać ludziom pieniądze.
Ten klimat gorączki i powszechnej nieufności - chciałoby się samemu przesadzić: do wszystkiego - przenika polską politykę. Wyraźny rys nadaje jej też to, co stanowi tradycyjne przesłanie populizmu: deklarowana niechęć do polityki, zwłaszcza polityków. Do tego przesłania odwoływało się choćby jedno z głównych haseł PO podczas kampanii przed wyborami samorządowymi w 2010 roku: "Nie robimy polityki. Budujemy mosty".
Po drugiej stronie politycznego konfliktu stoi autorytarny populizm PiS-u. Oba te populizmy, PO i PiS-u, łączy jedno: stawka na bierność swych "ludów". Mają być one jedynie widzami i arbitrami spektaklu pod nazwą "polityka", która coraz częściej, zamiast wytwarzać opinie i argumenty do debaty, buduje nastrój i widowisko. Bierny, więc wierny - tak mogłaby brzmieć definicja idealnego wyborcy wszystkich partii. Problem w tym, że w tej postulowanej i organizowanej bierności, gdy zanika rzeczowa debata, nikną również opinie wyrażające jakąś postać dobra ogólnego. Jednak populizmy PO i PiS-u są przede wszystkim różne. Pisowski chce wywrócić system, ten platformerski chce go konserwować.
Dlaczego więc od wielu miesięcy demokratyczna PO przegrywa w sondażach z autorytarnym PiS-em (gdy kończyłem tę książkę, ten trend zaczął się nieco odwracać wskutek poczynań Rosji)? Tłumaczenie, że każda władza się zużywa, uważam za mało przekonujące, znamy przecież demokratyczne partie, które rządziły kilkanaście lat. Ale, rzecz jasna, jest wiele przyczyn słabego stanu PO i siły PiS-u. Według mnie najważniejsza jest taka, że - w przeciwieństwie do Platformy - PiS nie zawodzi swych wyborców, konsekwentnie oferując im to, czego oczekują: program surowych porządków jako receptę na nieokiełznaną współczesność, poruszającą emocje zemstę na wrogach oraz troskę o pokrzywdzonych, choć to akurat zawsze było i wciąż jest drugorzędne dla tej partii. Jarosław Kaczyński ze swym ugrupowaniem jest lepszy w pocieszeniach ideologicznych niż w praktykowaniu polityki społecznej. Przede wszystkim, wbrew hasłom ostatnio coraz intensywniej głoszonym, PiS za nic ma społeczną równość. By się o tym dobitnie przekonać, wystarczy spojrzeć na stosunek tej partii do równości kobiet i mężczyzn, na to, jak nieufnie PiS traktuje prawa mniejszości i prawa jednostki. Bo wbrew własnej propagandzie PiS czerpie siły, ba, własne życie, z tradycjonalistycznego społeczeństwa, z jego hierarchiami i obyczajami wprowadzającymi dyskryminacyjną władzę i nierówną wolność. Partia Kaczyńskiego żyje ze społeczeństwa utrwalonych nierówności i chce je utrwalać. Jest więc wiarygodna dla ludzi szukających choćby hierarchicznych porządków, a przede wszystkim sprawdza się jako partia oporu wobec współczesności.
O takiej konsekwencji w PO nie ma mowy; to partia zbyt zróżnicowana, choć w swym trzonie głównie konserwatywna. Tyle że często zmuszana przez wyborców i okoliczności do odgrywania roli europejskiej partii centrowej, czyli w polskich warunkach niemal lewicowej. Ale gdy PO wchodzi w takie buty, nierzadko plączą się jej nogi. Wspomnijmy choćby związki partnerskie, do dziś bez szans na uregulowanie. Czy wciąż niepodpisaną część Karty Praw Podstawowych, gwarantującą prawa związkowe i równościowe. Czy roczne korowody z podpisaniem przez Polskę "Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej". Czy rezolucję Parlamentu Europejskiego w sprawie zapewnienia w Unii równych praw osobom LGBTQ: europosłowie PO głosowali przeciw bądź nie wzięli udziału w głosowaniu. Jak na partię, która chce reprezentować Polskę nowoczesną, to raczej zawstydzające. Ale oddajmy PO sprawiedliwość: rząd podpisał jednak "Konwencję..." mimo pomruków w partii i stanowczego sprzeciwu biskupów. A sama Platforma się zmienia wraz z tym, jak ewoluuje Donald Tusk.
TU KUPISZ KSIĄŻKĘ W WERSJI ELEKTORNICZNEJ >>
Jeszcze niedawno PO zwracała się głównie do tych, którzy dobrze wyszli na przemianach, do klasy średniej i przedsiębiorców. Grillowanie czy polityka ciepłej wody w kranie - tak PO sama określała swoją postawę. Czyli program stabilizacji wśród sytych i zadowolonych. Bo Platforma, partia Polaków pnących się do góry, nigdy nie interesowała się tymi, którzy zostali na dole. Przez lata zostawiała wykluczonych PiS-owi. Teraz to się zmienia. Sądząc z rządowych zapowiedzi, niemało unijnych pieniędzy pójdzie na łagodzenie nierówności społecznych i wyrównywanie szans u progu życia. Na równiejszy dostęp do edukacji dzieci z biedniejszych rodzin, na silniejszą pozycję kobiet na rynku pracy oraz na zmniejszanie bezrobocia wśród młodych.
Również nie tak dawno temu PO uważała, że prawa kobiet czy mniejszości seksualnych, a także zwalczanie homofobii to nieistotne lub wręcz szkodliwe ekstrawagancje. Ale i w tej kwestii następuje zmiana: Tusk i znaczna część PO zaczęli dostrzegać znaczenie tych problemów w demokratycznym społeczeństwie. Choć wciąż są to często bardziej pląsy niż zdecydowane kroki, widać jednak zmiany partyjnej świadomości. Wreszcie zmienia się stosunek Platformy do Unii Europejskiej. Jeszcze kilka lat temu Tusk traktował ją głównie jako źródło pieniędzy dla Polski, nie interesując się zbytnio przyszłością Europy. Ale z wolna rząd zaczął się angażować po stronie tych, którzy żądają ściślejszej integracji. Kryzys Unii wymusił dostrzeżenie także tych długofalowych interesów Polski.
Te ewolucje wymuszają też zmianę postawy Tuska. Gdy stał na czele obozu zadowolonych, mógł wyrzekać się zdecydowanego przywództwa. Czynił tak przez lata, uznając, że będzie reagował jedynie na silne presje społeczne, co prowadziło w konsekwencji do tworzenia demokracji dla silnych; słabsi nie mieli szans, by przebić się nawet z najbardziej zasadnymi roszczeniami. Ale gdy stał się szefem partii mającej intensywnie zmieniać rzeczywistość, poprawiać los słabszych, pilnować zasad społecznej sprawiedliwości, jak głosi teraz sama PO, Tusk musi wejść w rolę przywódcy spraw społecznych. Tak jak stał się wiarygodnym przywódcą państwa w obecnym kryzysie międzynarodowym stworzonym przez agresję Rosji na Ukrainę. Dziś Tusk jest jedną z czołowych postaci Unii Europejskiej w polityce wschodniej, a Polskę uważa się za państwo ważne, zdecydowane, lecz rozsądne w budowaniu europejskich planów powstrzymywania Rosji.
Zresztą, Polacy to docenili. Dlatego PiS wszczął kampanię mającą przekonać, że obecna twarda postawa premiera wobec Rosji to jedynie blade naśladownictwo Lecha Kaczyńskiego, w domyśle: także Jarosława i całego PiS-u. Ale to fałsz. Bo w ostatnich latach polska polityka wobec Rosji była w sumie taka, jaka być powinna: gdy okoliczności pozwalają, szukająca okazji do dialogu, a gdy trzeba - gotowa na zwarcie. Ale, rzecz jasna, nie sposób przewidzieć, na ile te poczynania PiS-u okażą się skuteczne. Na fali lęku przed Rosją i wzmagającej się rusofobii łatwiej będzie fabrykować wizerunek Kaczyńskich jako opatrznościowych, bo z gruntu antyrosyjskich mężów stanu.
Jednak wszelkie proroctwa w sprawie wyników kolejnych wyborów świadczyłyby marnie o prorokach z kilku jeszcze przyczyn. Przede wszystkim, przypomnę, skończył się czas trwałych, ustabilizowanych większości. Elektoraty są płynne i ulotne jak nigdy dotąd. Większość to coraz częściej nietrwała konfiguracja rozmaitych mniejszości. Ponadto rozpowszechniona nieufność do polityki i jej instytucji sprawia, że nawet wobec konfrontacji PiS - PO wiele osób nie ma ochoty stawać po jakiejś stronie. Co więcej, niemała część społeczeństwa uważa, że niezależnie od tego, kto wygra, i tak damy sobie radę, bo nawet PiS aż tak na głowy nam nie wejdzie. W takim myśleniu przejawia się przekonanie o małej roli sfery publicznej w życiu jednostek - spadek po wielu złych naukach, także Platformy. Wreszcie, by ów obraz jeszcze pokomplikować, mamy do czynienia ze społeczeństwem właśnie wychodzącym z kryzysu, czyli odzyskującym energię i aspiracje. Niełatwo przyjdzie mu sprostać, a zawód z tym związany może być dla PO bardzo kosztowny.
TU KUPISZ KSIĄŻKĘ W WERSJI ELEKTRONICZNEJ >>
Książka ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa AGORA w serii "Biblioteka Gazety Wyborczej"
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji