Prof. Olena Stjażkina, pisarka, historyczka z Uniwersytetu w Doniecku: - Można to opisać w trzech wymiarach. Pierwszy stanowi Rosja i niebywała rosyjska propaganda telewizyjna, która dzień po dniu formułuje świadomość ludzi. Drugi wymiar to pieniądze, które płaci rodzina Janukowycza za całą tę destabilizację. Wielu aktywistów dostaje pieniądze. Jednak jest też trzeci wymiar. To ludzie, którzy domagają się, żeby ich usłyszano, ale nie potrafią sformułować, czego dokładnie chcą. To jest rezultat całego splotu spraw: biedy, braku wykształcenia i perspektyw, propagandy i dziwnej relacji między ludźmi i Janukowyczem jako prezydentem. Warto zwrócić uwagę, że wśród tych, którzy czują się, że nikt ich nie słucha, są też ludzie wykształceni, ale tacy, którzy czują się niezrealizowani. Im się wydaje, że nikt ich nie szanuje. Ktoś wmówił im, że Majdan to brak szacunku dla Donbasu.
- To nieprawda. Na Majdanie chodziło o coś zupełnie innego, nijak nie był to protest wymierzony przeciw jakiemuś regionowi. Ale w Kijowie czy na Zachodzie czasem nazywają tych na wschodzie Koloradami czy stonkami albo zombi. Gdy się wsłuchać, jest w tym pogarda. Taką postawę też można zrozumieć. To niekoniecznie pogarda, ale raczej stosunek dorosłego do dziecka. Czasem mi się wydaje, że ci "obrażeni" ludzie są jak dzieci, które wpadają do sklepu, walą głową w podłogę i krzyczą: "Mamo, mamo kup mi!". "Ale czego chcesz, dzieciaku?". Ale on nie wie. On po prostu czegoś chce. Nie ma tu miejsca na dialog, dyskusje czy argumenty. Szczerze mówiąc, żal mi tych ludzi. Świetnie rozumiem to, że w nich jest lęk, natomiast nie ma poczucia wartości. Patrzą w lustro i pytają, kim są, a lustro im odpowiada, że nikim. Tak nie można żyć.
- Ty to nikt. Na pewno nie obywatel. Biedak. Żebrak. Nikomu niepotrzebny. Twoje zdanie nikogo nie interesuje. Ciebie nie ma. Tak mu lustro mówi. A on chce być. To oczywiste. I powinien siebie zapytać, dlaczego jest nikim. Rozmawiać i pracować ze sobą.
- Tak. Szczególnie gdy stan staje się krytyczny, on sam sobie nie poradzi. Jest chory. Boi się. Stąd ten krzyk.
- Rzeczywiście, słyszałam ekspertów w Kijowie, którzy otwarcie wzywali, żeby porzucić wschód, bo będzie im lepiej. Było mi strasznie smutno. Tak jak by porzucić na ulicy chorych rodziców albo dzieci, które biorą narkotyki. Po drugie, to podła pozycja, bo sondaże wskazują, że od 70 do 80 proc. ludzi chce mieszkać na Ukrainie. Widoczni są ludzie, którzy krzyczą histerycznie. Ale ci, którzy chcą normalnie żyć, też istnieją. Jak można ich porzucić? To by oznaczało 3 miliony uchodźców, co najmniej, którzy nie chcą żyć z tymi nieznanymi.
Ale wielu też rozumie, że gdyby oddać Donbas, to następny mógłby być Charków, potem Zaporoże, a na koniec Kijów. Czemu nie?! Tego problemu nie można rozwiązać prostą kwestią: "Jak nie chcą, to niech sobie idą". Choć ja osobiście, nie mogę nie rozumieć tych, którzy mają ochotę porzucić wschód. Czasem chciałabym powiedzieć takiemu człowiekowi, który popiera separatyzm, chce jakiejś federalizacji, by rzeczywiście się odłączył na rok. I poczuł konsekwencje.
- Donieck Majdanu nie popierał. Po pierwsze, Wiktor Janukowycz był z Donbasu. Po drugie, w regionie jest skłonność ku władzy silnej ręki i patriarchatowi. Poza tym, ostre reakcje wywołało rozwiązanie Berkutu. Ludzie uważali, że przecież to byli funkcjonariusze państwowi i jeśli za każdym razem milicja będzie przechodzić na stronę ludzi, to co z państwem. Uważali, że Berkut jest atakowany, a przecież oni tylko wykonywali swoje obowiązki i rozkazy.
Jednak gdy rosyjska Duma dała prezydentowi prawo do wprowadzenia wojsk na Ukrainę, wielu ludzi powiedziało, że kwestie tego, czy jesteśmy za Majdanem czy przeciw, należy odłożyć, bo trwa wojna przeciw naszemu krajowi. Niespodziewanie dużo ludzi tak pomyślało. Oczywiście jest sporo pasywnych, ale u wielu wykrystalizowało się poczucie, że są Ukraińcami. Szczególnie u ludzi wykształconych, intelektualistów, biznesmenów. Wcześniej o tym nie myśleli. To kolosalna zmiana.
- To jest huśtawka. Gdy jestem na samym dole, to dominuje strach i myśl o tym, że trzeba wyjeżdżać. Zabrać rodziców i dzieci. Strach, że trudno będzie sprzedać mieszkanie, bo nic nie będzie warte. Trudno będzie coś wywieźć, bo po drodze ograbią. To poczucie absolutnej porażki życiowej. Gdy huśtawka przechyla się ku górze, to po cichu pojawia się nadzieja, a nawet pewność, że Donbas nie jest Putinowi potrzebny, że Kijów jest gotów bronić i rozumie, że jesteśmy jednym krajem, że ludzie mogą zrobić i osiągnąć więcej niż państwo i jego struktury.
To daje nadzieje, ale potem znów huśtawka opada. Dowiadujemy się o jakimś szturmie, kolejnym zabójstwie, grabieży - terroryści, mordercy, wzięli zakładników, znów strach i znów trzeba wyjeżdżać. Ale potem znów coś się udało, zaczęły się rozmowy, odbili budynek, wywiesili ukraińską flagę. I tak przez trzy miesiące. To bardzo trudne. A my przecież pracujemy. Pracują szkoły i urzędy, zgodnie z ukraińskim prawem otrzymujemy ukraińskie emerytury i pensje.
- Ja już dawno nie żyję z rządem. Od 1991 r. nie wiążę z nim żadnych nadziei. Wierzę jednak w innych obywateli, nadzieje daje mi społeczeństwo obywatelskie, liczę na wzajemną pomoc, wsparcie, samoorganizowanie, w to, że możemy naciskać na rząd, by działał aktywniej.