- Bojkot faszystowskich wyborów to obowiązek uczciwych mieszkańców Odessy - można przeczytać na jednym z plakatów. Inny jest jeszcze bardziej dosadny: "Nie znamy się na rodzajach gówna, dlatego nie idziemy na wybory 25 maja".
- Nie ma sensu iść na te wyboru. Tam kandydują ci, którzy mają na rękach krew naszych dzieciaków. Faszyści i banderowcy idą do władzy - peroruje jeden ze zgromadzonych mężczyzn. On nie ma wątpliwości, kto odpowiada za tragedię: Prawy Sektor strzelał, mieli snajperów. A kogo nie zastrzelili, to spalili żywcem - przekonuje.
Nie zgadza się z nim Jelena, jak przedstawia się jedna z kobiet. Nazwiska nie chce podać. O 2 maja mało kto chce rozmawiać otwarcie. Ludzie słyszeli tyle wersji wydarzeń, że nikomu już nie wierzą. - Jak my nie pójdziemy, to sami siebie wybiorą. Zostaniemy w domach, to właśnie faszyści przejdą - argumentuje.
Jak sama mówi, jest Rosjanką i wie, że w budynku spalili się "nasi, Rosjanie". Czyja to wina? - Kto ich tam wezwał? Kto komenderował? Kto im nie pozwolił uciekać? Dlaczego oni nie uciekali? - pyta Jelena. Zaraz ktoś próbuje ją zakrzyczeć, żeby nie popierała "morderców i faszystów". Tak kończy się pod spalonym budynkiem każda dyskusja.
Chcesz na bieżąco dowiadywać się o najnowszych wydarzeniach? Ściągnij naszą aplikację Gazeta.pl LIVE na Androida | Windows Phone | iOS